Ulicznica

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Ulicznica
Pochodzenie Wiadomości Literackie, 1932, nr 15
Redaktor Mieczysław Grydzewski
Wydawca Antoni Borman i Mieczysław Grydzewski
Data wyd. 1932
Druk Drukarnia „Współczesna“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


GABRJELA ZAPOLSKA
Ulicznica[1]


Pusty placyk — rozchyla się wolno czarna krepowa zasłona — na widowni i na scenie ciemnica zupełna.
Trochę śniegu na ziemi.
Na środku sceny zapalona latarnia uliczna — zgniłe miejskie światło — oparta o latarnię stoi nieruchomo Ulicznica.
Niech przypomina charakteryzacją twarzy i ogólnym rysem „Mors Syphilitica“ Ropsa. Rozfryzowane pióro kapelusza zwisa na włosach. Suknia — zwykła liberja prostytutek guldenowych — pod spodem halka z pomarańczowego jedwabiu — pończochy bawełniane ażurowe czarne — trzewiki wycięte, ubrane wielkiemi kokardami pomarańczowej barwy. Suknia czarna wycięta głęboko na karku i piersiach — rękawy krótkie — rękawiczki pół-długie odsłaniają piszczele i łokcie. Szal gazowy zniszczony szarej barwy.
Długa chwila milczenia, wreszcie z zapadłej piersi kobiety odzywa się w takt muzyki pół-śpiew — pół-parlando:

Ja jestem tylko ulicznica,
Czarna książeczka herbem mym,
Uszminkowane mam podle lica,
Aby nie straszyć wyglądem złym.

Gdy okna miasta światłem zapłoną,
Stoję oparta o zimny słup.
I za przechodniem moje ramiona
Wysyłam drżąca — ja! żywy trup!

A ten przechodzień za szóstek parę
Ma prawo hańbić — ba, zabić mnie.
A czy wymierzą mu za to karę? —
Gówno! — bo jestem ścierwo złe.

Wszakże jam tylko ulicznicą,
Legitymuję się książką tą!
A gdy latarnie blaskiem zaświecą,
Spadam na miasto zarazy ćmą.


Dziewczynką małą już na ulicy
Rozwlokły mnie chłopaki złe,
I wtedy miano ulicznicy
Do dziecka skroni przylepło się.

Łżą gdzieś, że dzieci od złego strzeże
Jakiś przejrzysty anioł-stróż,
A mnie po krzakach pjani żołnierze
Młodą dziewczyną hańbili już.

Więc dzisiaj jestem ulicznicą,
Dawno mi dano z rozpustą ślub,
Oddech mój wionie straszną gruźlicą,
A cała jestem pół-zgniły trup!...

Śnieg zaczyna wolno padać, czepia się włosów — topnieje na zapadłej piersi Ulicznicy. Ona nie zwraca na to uwagi. Głos jej coraz bardziej schrypnięty. Od czasu do czasu pluje przez zęby w przestrzeń.

A kiedy śmierci przyjdzie godzina,
Szpital mi będzie agonji tłem.
Rzekną — uliczna zdycha dziewczyna,
Co siała zgrozę życiem swem!

Zamiast latarni światło gromnicy
Obleje trupa jasnością swą,
A koleżanki moje z ulicy
Zawyją requiem nad trumną mą.

Zjawia się woddali Przechodzień, mężczyzna tęgi, niski, ubrany w ciepłe palto z podniesionym kołnierzem. W nasuniętym na oczy kapeluszu z laską w kieszeni palta — przechodzi mimo Ulicznicy i robi ku niej nieznaczny gest — idzie dalej — Ulicznica odrywa się powoli od słupa i chrypiąc ostatni kuplet — idzie za nim dużemi krokami, podniósłszy wysoko suknię i ukazując jaskrawą, ohydną halkę i kokardy trzewików.

Lecz jestem dotąd ulicznicą,
A że codziennie muszę jeść,
Pójdę tą śnieżną czarną ulicą,
Aby na miasto zarazę nieść!

Powtarzając coraz ciszej tę zwrotkę, Ulicznica wyciąga wślad za Przechodniem jedną swą kościstą rękę — śnieg pada coraz gęstszy — oboje nikną w ciemnej dali — ona wślad za nim, jak upiór.
Zasłona krepowa powoli zasuwa się.





  1. Utwór niniejszy, tu po raz pierwszy ogłoszony drukiem, napisała Zapolska w r. 1907 dla mającego powstać we Lwowie kabaretu literackiego „Hades“, który ze względów finansowych zmarł przed narodzeniem. Rękopis pochodzi ze zbiorów Kornela Makuszyńskiego, który łaskawie użyczył go redakcji „Wiadomości Literackich“.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.