Threny, Satyr, Wróżki/Threny/Całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki




THRENY


JANA KOCHANOWSKIEGO.

Tales sunt hominum mentes, quales pater ipse
Jupiter auctiferas lustravit lumine terras.[1]




URSZULI KOCHANOWSKIEJ.

Wdzięcznej, uciesznej, niepospolitej dziecinie: która cnót wszystkich i dzielności panieńskich początki wielkie pokazawszy: nagle, nieodpowiednie, w niedoszłym wieku swoim, z wielkim a nieznośnym rodziców swych żalem zgasła. Jan Kochanowski, niefortunny ojciec, swojej najmilszej dziewce ze łzami napisał.
Nie masz cię Urszulo moja!




THREN I.

Wszystkie płacze, wszystkie łzy Heraklitowe,
I lamenty, i skargi Simonidowe:
Wszystkie troski na świecie, wszystkie wzdychania,
I żale, i frasunki, i rąk łamania:
Wszystkie a wszystkie zaraz w dom się mój znoście,
A mnie płakać mej wdzięcznej dziewki pomożcie:
Z którą mię niepobożna śmierć rozdzieliła,
I wszystkich moich pociech nagle zbawiła.
Tak więc smok, upatrzywszy gniazdo kryjome,
Słowiczki liche zbiera, a swe łakome
Gardło pasie: tym czasem matka szczebiece
Uboga, a na zbójce coraz się miece
Próżno: bo i na samę okrutnik zmierza,

A ta nieboga ledwie umyka pierza.
Próżno płakać, podobno drudzy rzeczecie:
Cóż przez Bóg żywy, nie jest próżno na świecie?
Wszystko próżno: macamy gdzie miękcej w rzeczy,
A ono wszędy ciśnie; błąd wiek człowieczy.
Nie wiem co lżej, czy smutku jawnie żałować,
Czyli się z przyrodzeniem gwałtem mocować.


THREN II.

Jeślim kiedy nad dziećmi piórko miał zabawić,
A kwoli temu wieku lekkie rymy stawić:
Bodajżebym był raczej kolebkę kołysał,
I z drugiemi nieważne mamkom pieśni pisał:
Któremiby dziecinki noworodne spiły,
I swoich wychowańców lamenty tuliły.
Takie fraszki mnie zbierać pożyteczniej było,
Niżli w co mię nieszczęście moje dziś wprawiło,
Płakać nad głuchym grobem méj wdzięcznéj dziewczyny
I skarżyć się na srogość ciężkiej Proserpiny.
Alem ulżyć w obojgu jednakiej wolności
Nie mógł: owom ominął, jako w dojrzałości,
Dowcipu coś rannego: na to mię przygoda
Gwałtem wbiła, i moja nienagrodna szkoda.
Ani teraz łacno dowiadać się o tem,
Jaka mię z płaczu mego czeka cześć na potém.
Nie chciałem żywym śpiewać, dziś umarłym muszę
A cudzej śmierci płacząc, sam swe kości suszę.
Próżno to, jakie szczęście ludzi naśladuje,
Tak w nas albo dobrą myśl, albo złą sprawuje.
O prawo krzywdy pełne: o znikomych cieni
Sroga, nieubłagana, nieużyta ksieni!
Takli moja Urszula, jeszcze żyć na świecie
Nie umiawszy, musiała w rannem umrzeć lecie?
I nie napatrzywszy się jasności słonecznej,
Poszła nieboga widzieć kraj ów nocy wiecznej.
A bodaj ani była świata oglądała:
Co bowiem więcej, jeno ród, a śmierć poznała?
A miasto pociech, które winna z czasem była
Rodzicom swym, w ciężkim je smutku zostawiła.


THREN III.

Wzgardziłaś mną dziedziczko moja ucieszona,
Zdałać się ojca twego bardziej uszczuplona
Ojczyzna, niźlibyś ty przestać na niej miała.

To prawda, żeby była nigdy nie zrównała
Z rannym rozumem twoim, z pięknemi przymioty,
Z których się już znaczyły twoje przyszłe cnoty.
O słowa, o zabawo, o wdzięczne ukłony,
Jakożem ja dziś po was wielce zasmucony!
A ty pociecho moja, już mi się nie wrócisz
Na wieki, ani mojej tęsknicy ukrócisz.
Nie łza, nie łza, jeno się za tobą gotować,
A stopeczkami twemi ciebie naśladować:
Tam cię ujrzę, da Pan Bóg: a ty więc z drugiem
Rzuć się ojcu na szyję rączetami swemi.


THREN IV.

Zgwałciłaś, niepobożna śmierci, oczy moje,
Żem widział umierając miłe dziecię swoje,
Widziałem kiedyś trzęsła owoc niedojrzały:
A rodzicom nieszczęsnym serca się krajały.
Nigdyćby ona była bez wielkiej żałości
Mojej umrzeć nie mogła, nigdy bez ciężkości
I serdecznego bolu, w któremkolwiek lecie,
Mnieby smutnego bydł odbiegła na świecie:
Alem ja już z jej śmierci nigdy żałościwszy,
Nigdy smutniejszy nie mógł być, ani tęskliwszy.
A ona (by był Bóg chciał) dłuższym wiekiem swoim,
Siła pociech przymnożyć mogła oczom moim.
A przynajmniej tym czasem mogłem był odprawić
Wiek swój, i Persephonie ostatniej się stawić:
Nie uczuwszy na sercu tak wielkiej żałości,
Której równia nie widzę w tej tu śmiertelności.
Nie dziwuję Niobe że na martwe ciała
Swoich najmilszych dziatek patrząc, skamieniała.


THREN V.

Jako oliwka mała pod wysokim sadem,
Idzie z ziemi ku górze macierzyńskim śladem:
Jeszcze ani gałązek, ani listków rodząc,
Sama tylko dopiero szczupłym prątkiem wschodząc:
Tę jeśli ostre ciernie, lub rodne pokrzywy,
Uprzątając sadownik ów podciął ukwapliwy,
Mdleje zaraz: a zbywszy siły przyrodzonej,
Upada przed nogami matki ulubionéj.
Tak ci się mej najmilszej Urszuli dostało:
Przed oczyma rodziców swoich rosnąć, mało
Od ziemi się wzniosłszy, duchem zaraźliwym

Srogiej śmierci otchniona, rodzicom troskliwym
U nóg martwa upadła. O zła Persephono,
Mogłażeś tak wiele łzom dać upłynąć płono?


THREN VI.

Ucieszna moja śpiewaczko, Sapho Słowiańska,
Na którą nie tylko moja cząstka ziemiańska,
Ale i lutnia dziedzicznem prawem spaść miała:
Tęś nadzieję już po sobie okazywała,
Nowe piosnki sobie tworząc, nie zamykając
Ustek nigdy, ale cały dzień prześpiewając:
Jako więc lichy słowiczek w krzaku zielonym,
Całą noc prześpiewa gardłkiem swym ucieszonym.
Prędkoś mi nazbyt umilkła: nagle cię sroga
Śmierć spłoszyła, moja wdzięczna szczebiotko droga.
Nie nasyciłaś mych uszu swemi piosnkami,
I tę trochę teraz płacę sowicie łzami:
A tyś ani umierając śpiewać przestała,
Lecz matkę, ucałowawszy, takeś żegnała:
Już ja tobie moja matko służyć nie będę,
Ani za twym wdzięcznym stołem miejsca zasiędę:
Przyjdzie mi klucze położyć, samej precz jechać,
Domu rodziców swych miłych wiecznie zaniechać.
To i czego żal ojcowski nie da serdeczny
Przypominać więcéj, był jej głos ostateczny.
A matce, słysząc żegnanie tak żałościwe,
Dobre serce, że od żalu zostało żywe.


THREN VII.

Nieszczęsne ochędóstwo, żałośne ubiory,
Mojéj najmilszej córy:
Po co me smutne oczy za sobą ciągniecie?
Żalu mi przydajecie:
Już ona członeczków swych wami nie odzieje.
Nie masz, nie masz nadzieje.
Ujął ją sen żelazny, twardy nie przespany:
Już letniczek[2] pisany,
I uploteczki wniwecz, i paski złocone:
Matczyne dary płone.
Nie do takiej łożnice moja dziewko droga,
Miała cię mać uboga
Doprowadzić: nie takąć dać obiecywała

Wyprawę, jakąć dała.
Giezłeczko[3] tylko dała, a lichą tkaneczkę:[4]
Ojciec ziemi bryłeczkę
W główki włożył: niestetyż: i posag, i ona,
W jednej skrzynce zamkniona.


THREN VIII.

Wielkieś mi uczyniła pustki w domu moim,
Moja droga Urszulo, tem zniknieniem swoim.
Pełno nas, a jakoby nikogo nie było;
Jedną maluczką duszą tak wiele ubyło.
Tyś za wszystkich mówiła, za wszystkich śpiewała,
Wszystkieś w domu kąciki zawżdy pobiegała.
Nie dopuściłaś nigdy matce się frasować,
Ani ojcu myśleniem zbytniem głowy psować:
To tego, to owego wdzięcznie obłapiając,
I onym swym uciesznym śmiechem zabawiając.
Teraz wszystko umilkło: szczere pustki w domu,
Nie masz zabawki, nie masz rozśmiać się nikomu.
Z każdego kąta żałość człowieka ujmuje:
A serce swej pociechy darmo upatruje.


THREN IX.

Kupićby cię mądrości za drogie pieniądze,
Która (jeśli prawdziwie mienią) wszystkie żądze,
Wszystkie ludzkie frasunki umiesz wykorzenić,
A człowieka tylko nie w Anioła odmienić,
Który nie wie co boleść, frasunku nie czuje,
Złym przygodom nie podległ, strachom nie hołduje.
Ty wszystkie rzeczy ludzkie masz za fraszkę sobie,
Jednaką myśl, tak w szczęściu, jako i w żałobie
Zawżdy niesiesz: ty śmierci najmniej się nie boisz;
Beśpieczną, nieodmienną, niepożytą stoisz.
Ty bogactwa nie złotem, nie skarby wielkiemi,
Ale dosytem mierzysz i przyrodzonemi
Potrzebami: Ty okiem swem nieuchronionym
Nędznika upatrujesz pod dachem złoconym.
A uboższym nie zajrzysz szczęśliwego mienia,
Ktoby jeno chciał słuchać twego upomnienia.
Nieszczęśliwy ja człowiek, którym lata swoje
Na tem strawił, żebym był ujrzał progi twoje.
Terazem nagle z stopniów ostatnich zrzucony,
I między insze, jeden z wiela policzony.


THREN X.

Urszulo moja wdzięczna gdzieś mi się podziała?
W którąś stronę, w którąś się krainę udała?
Czyś ty nad wszystkie nieba wysoko wzniesiona,
I tam w liczbę Aniołków małych policzona?
Czyliś do raju wzięta, czyliś na szczęśliwe
Wyspy zaprowadzona? czy cię przez tęskliwe
Charon jeziora wiezie? i napawa zdrojem
Niepomnym, że ty nie wiesz nic o płaczu moim?
Czy człowieka zrzuciwszy, i myśli dziewicze,
Wzięłaś na się postawę i piórka słowicze?
Czyli się w czyśćcu czyścisz, jeśli z strony ciała
Jakakolwiek zmazeczka na tobie została?
Czyś po śmierci tam poszła, kędyś pierwej była,
Niżeś się na mą ciężką żałość urodziła?
Gdzieśkolwiek jest, jeśliś jest, lituj mej żałości.
A niemożeszli w onej dawnej swej całości,
Pociesz mię, jako możesz, a staw się przedemną,
Lubo snem, lubo cieniem, lub marą nikczemną.


THREN XI.

Fraszka cnota, powiedział Brutus porażony:
Fraszka, kto się przypatrzy, fraszka z każdej strony.
Kogo kiedy pobożność jego ratowała?
Kogo dobroć przypadku złego uchowała?
Nieznajomy wróg jakiś mięsza ludzkie rzeczy,
Nie mając ani dobrych, ani złych na pieczy.
Kędy jego duch wionie, żaden nie ulęże:
Praw-li, krzyw-li, bez braku każdego dosięże.
A my rozumy swoje przedsię udać chcemy,
Hardzi między prostaki, że nic nie umiemy.
Wspinamy się do nieba, Boże tajemnice
Upatrując: ale wzrok śmiertelnej źrenice
Tępy na to: sny lekkie, sny płoche nas bawią,
Które się nam podobno nigdy nie wyjawią.
Załości co mi czynisz, owa już oboje
Mam stracić, i pociechę, i baczenie swoje?


THREN XII.

Żaden ojciec podobno bardziej nie miłował
Dziecięcia, żaden bardziej nad mię nie żałował.
A też ledwie się kiedy dziecię urodziło,
Coby łaski rodziców swych tak godne było:
Ochędożne, posłuszne, karne, niepieszczone,

Śpiewać, mówić, rymować, jako co uczone:
Każdego ukłon trafić, wyrazić postawę,
Obyczaje panieńskie umieć, i zabawę:
Roztropne, obyczajne, ludzkie, nie rzewniwe,[5]
Dobrowolne, układne, skromne i wstydliwe.
Nigdy ona poranu karmie nie wspomniała,
Aż piérwej Bogu swoje modlitwy oddała;
Nie poszła spać, aż piérwej matkę pozdrowiła,
I zdrowie rodziców swych Bogu poruczyła.
Zawżdy przeciwko ojcu wszystkie przebyć progi,
Zawżdy się uradować i przywitać z drogi.
Każdej roboty pomoc: do każdej posługi
Uprzedzić było wszystkie rodziców swych sługi.
A to tak w małym wieku sobie poczynała,
Że więcej nad trzydzieści miesięcy nie miała.
Tak wiele cnót jej młodość, i takich dzielności
Nie mogła znieść: upadła od swojej bujności,
Żniwa nie doczekawszy. Kłosie mój jedyny,
Jeszcześ mi się był nie stał, a ja twej godziny
Nie czekając, znowu cię w smutną ziemię sieję:
Ale pospołu z tobą grzebię i nadzieję;
Bo już nigdy nie wznijdziesz, ani przed mojema,
Wiekom wiecznie zakwitniesz smutnemi oczema.


THREN XIII.

Moja wdzięczna Urszulo, bodaj ty mnie była,
Albo nie umierała, lub się nie rodziła.
Małe pociechy płacę wielkim żalem swoim,
Za tem nieodpowiedniem pożegnaniem twojem.
Omyliłaś mię, jako nocny sen znikomy,
Który wielkością złota cieszy zmysł łakomy:
Potem nagle uciecze, a temu na jawi,
Z onych skarbów jeno chęć, a żądzę zostawi.
Takeś ty mnie Urszulo droga uczyniła,
Wielkieś nadzieje w mojem sercu roznieciła:
Potemeś mnie smutnego nagle odbieżała,
I wszystkie moje z sobą pociechy zabrała,
Wzięłaś mi, zgoła mówiąc, duszy połowicę:
Ostatek przy mnie został na wieczną tęsknicę.
Tu mi kamień murarze, ciosany połóżcie,
A na nim tę nieszczęsną pamiątkę wydróżcie:

Urszula Kochanowska tu leży kochanie
Ojcowe, albo raczej płacz i narzekanie.
Opakeś to niebaczna śmierci udziałała,
Nie jać onej, ale mnie ona płakać miała.


THREN XIV.

Gdzie te wrota nieszczęsne, któremi przed laty
Puszczał się w ziemię Orphej, szukając swej straty?
Żebym ja też tą ścieżką swej najmilszej córy,
Poszedł szukać, i on bród mógł przebyć, przez który
Srogi jakiś przewoźnik wozi blade cienie,
I w lasy nie wesołe cyprysowe żenie.
A ty mię nie zostawiaj wdzięczna lutni moja,
Ale ze mną pospołu pójdź aż do pokoja
Surowego Plutona: owa go to łzami,
To temi żałośnemi zmiękczywa pieśniami:
Że mi moję najmilszą dziewkę jeszcze wróci,
A ten nie uśmierzony we mnie żal ukróci.
Zginąć ci mu nie może: tuć się wszystkim zostać:
Niech się tylko niedoszłej jagodzie da dostać.
Gdzieby też tak kamienne ten Bóg serce nosił,
Żeby tam smutny człowiek już nic nie uprosił
Cóż temu rzec? więc tamże już za jedną drogą
Zostać, a z duszą zaraz zawlec troskę srogą.


THREN XV.

Erato złotowłosa, i ty wdzięczna lutni,
Skąd pociechę w swych troskach biorą ludzie smutni:
Uspokójcie na chwilę strapioną myśl moję.
Póki jeszcze kamienny w poły słup nie stoję,
Lejąc ledwie nie krwawy płacz przez marmur żywy,
Żalu ciężkiego pamięć, i znak nieszczęśliwy.
Mylę się? czyli patrząc na ludzkie przygody,
Skromniej człowiek uważa niż swe własne szkody?
Nieszczęsna matko (jeśli przyczytać[6] możemy
Nieszczęściu, co przez głupi swój rozum cierpiemy)
Gdzie teraz twych siedm synów, i dziewek tak wiele?
Gdzie pociecha? gdzie radość? i twoje wesele?
Widzę czternaście mogił: a ty nieszczęśliwa,
I podobno tak długo nad wolę swą żywa,
Obłapiasz zimne groby, w których, ach niebogo!
Składałaś dziateczki swoje zagubione srogo.

Takie więc kwiaty leżą kosą podsieczone,
Albo deszczem gwałtownym na ziemię złożone.
W którą nadzieję żywiesz? czego czekasz więcej?
Czemu śmiercią żałości nie zbywasz co pręcej?
A wasze prędkie strzały, albo łuk co czyni
Niepochybny, o Phoebie, i mściwa bogini?
Albo z gniewu (bo winna), albo więc z litości,
Dokonajcie przez Boga jej biednej starości.
Nowa pomsta, nowa kaźń hardą myśl potkała,
Dziatek swoich Niobe płacząc skamieniała;
I stoi na Sipylu marmur nieprzetrwany:
Jednak i pod kamieniem żywią skryte rany.
Jej bowiem łzy serdeczne skałę przenikają,
I przezroczystym z góry strumieniem spadają,
Skąd zwierz i ptastwo pije: a ta w wiecznym pęcie
Tkwi w rogu skały, wiatrom szalonym na wstręcie.
Ten grób nie jest na martwym: ten martwy nie w grobie,
Ale samże jest martwym, samże grobem sobie.


THREN XVI.

Nieszczęściu kwoli, a swojej żałości,
Która mię prawie przejmuje do kości,
Lutnię i wdzięczny rym porzucić muszę,
Ledwie nie duszę.
Żywem? czy mię sen obłudny frasuje?
Który kościanem oknem wylatuje,
A ludzkie myśli tem i owem bawi.
Co błąd na jawi.
O błędzie ludzki, o szalone dumy!
Jako to łacno pisać się z rozumy.
Kiedy powoli świat mamy, a głowa
Człowieku zdrowa.
W dostatku będąc ubóstwo chwalemy,
W rozkoszy żałość lekce szanujemy:
A póki wełny skąpej prządce staje,
Śmierć nam za jaje[7].
Lecz kiedy nędza, albo żal przypadnie,
Ale żyć nie tak jako mówić snadnie,
A śmierć dopiero wtenczas nam należy,
Gdy już knam bieży.
Precz z płaczem idziesz Arpinie wymowny,

Z miłej ojczyzny? wszak nie Rzym budowny,
Ale świat wszystek miastem jest mądremu
Widzeniu twemu.
Czemu tak bardzo córki swéj żałujesz?
Wszak się ty tylko sromoty wiarujesz:[8]
Insze wszelakie u ciebie przygody,
Ledwie nie gody.
Smierć mówisz straszna tylko niezbożnemu.
Przeczże się tobie umrzeć cnotliwemu
Nie chciało: kiedyś przez dotkliwą mowę
Miał podać głowę?
Wywiodłeś wszystkim, nie wywiodłeś sobie:
Łacniej rzec, widzę, niz czynić, i tobie,
Pióro Anielskie; duszę toż w przygodzie
Co i mnie bodzie.
Człowiek nie kamień: a jako się stawi
Fortuna, takich myśli nas nabawi.
Przeklęte szczęście: czy snać gorzej duszy,
Kto rany ruszy?
Czasie, pożądnéj ojcze niepamięci,
W co ani rozum, ani trafią święci:
Zgój smutne serce, a ten żal surowy
Wybij mi z głowy.


THREN XVII.

Pańska ręka mię dotknęła
Wszystką mi radość odjęła:
Ledwie w sobie czuję duszę,
I tę podobno dać muszę.

Lubo wstając gore jaśnie,
Lubo padnąc słońce gaśnie:
Mnie jednako serce boli,
A nigdy się nie utoli[9].

Oczu nigdy nie ususzę,
I tak wiecznie płakać muszę:
Muszę płakać: o mój Boże,
Kto się przed tobą skryć może?

Próżno morzem nie pływamy,
Próżno w bitwach nie bywamy:

Ugodzi nieszczęście wszędzie,
Choć podobieństwa nie będzie.

Wiodłem swój żywot tak skromnie,
Że ledwie kto wiedział o mnie:
A zazdrość i złe przygody,
Nie miały mi w co dać szkody.

Lecz Pan, który gdzie tknąć widzi,
A z przestrogi ludzkiej szydzi,
Zadał mi raz tem znaczniejszy,
Czemem już był beśpieczniejszy.

A rozum który w swobodzie,
Umiał mówić o przygodzie,
Dziś ledwie sam wie o sobie,
Tak mię podparł w mej chorobie.

Czasemby się chciał poprawić,
A mnie ciężkiej troski zbawić:
Ale gdy siędzie na wadze,
Żalu ruszyć nie ma władze.

Próżne to ludzkie wywody,
Żeby szkodą nie zwać szkody:
A kto się w nieszczęściu śmieje,
Jabym tak rzekł, że szaleje.

Kto zaś na płacz lekkość wkłada,
Słysząc dobrze co powiada:
Lecz się tem żal nie hamuje,
Owszem większy przystępuje.

Bo mając zranioną duszę,
Rad i nierad płakać muszę.
Co snać nie cześć, to ku szkodzie:
I zelżywość serce bodzie.

Lekarstwo to, przez Bóg żywy,
Ciężkie na umysł troskliwy:
Kto przyjaciel zdrowia mego,
Wynajdzie co wolniejszego.

A ja zatem łzy niech leję,
Bom starcił wszystką nadzieję:
Bo mię rozum miał ratować,
Bóg sam mocen to hamować.


THREN XVIII.

My nieposłuszne, Panie dzieci twoje,
W szczęśliwe czasy swoje
Rzadko cię wspominamy,
Tylko roskoszy zwykłych używamy.

Nie baczym, że to z twej łaski nam płynie:
A także prędko minie,
Kiedy po nas wdzięczności
Nie uznasz Panie za twe życzliwości,

Miej nas na wodzy, niech nas nie rozpycha
Doczesna roskosz licha:
Niechaj na cię pomniemy,
Przynajmniej w kaźni, gdy w łasce nie chcemy,

Ale ojcowskim nas karz obyczajem,
Boć przed twym gniewem stajem:
Tak jako śnieg niszczeje,
Kiedy mu słońce niebieskie dogrzeje.

Zgubisz nas prędko wiekuisty Panie,
Jeśli nad nami stanie
Twa ciężka Boska ręka:
Sama nie łaska jest nam sroga męka.

Ale od wieku twoja litość słynie:
A pierwej świat zaginie,
Niż ty wzgardzisz pokornym,
Chociaż był długo przeciw tobie spornym.

Wielkie przed tobą są występki moje:
Lecz miłosierdzie twoje,
Przewyższa wszystkie złości.
Użyj dziś Panie nademną litości.


THREN XIX.
Abo sen.

Żałość moja, długo w noc oczu mi nie dała
Zamknąć, i zemdlonego upokoić ciała.
Ledwie mię na godzinę przed świtaniem, swemi
Sen leniwy obłapił skrzydły czarnawemi.

Natenczas mi się matka właśnie ukazała,
A na ręku Urszulę moją wdzięczną miała:
Jako więc po paciorek do mnie przychodziła,
Skoro z swego posłania rano się ruszyła.
Giezłeczko białe na niej, włoski pokręcone,
Twarz rumiana, a oczy ku śmiechu skłonione,
Patrzę, co dalej będzie, aż matka tak rzecze:
Śpisz, Janie? czy cię żałość twoja zwykła piecze?
Zatémem ciężko westchnął, i tak mi się zdało,
Żem się ocknął. A ona pomilczawszy mało
Znowu mówić poczęła: twój nieutulony
Płacz, synu mój, przywiódł mię w te tu wasze strony,
Z krain bardzo dalekich: a łzy gorzkie twoje,
Przeszły aż i umarłych tajemne pokoje.
Przyniosłam ci na ręku wdzięczną dziewkę twoją
Abyś ją mógł oglądać jeszcze, a tę swoją
Serdeczną żałość ujął, która tak ujmuje
Sił twoich, i tak zdrowie nieznacznie twe psuje:
Jako ogień suchy knot obraca w perzyny:
Darmo nie upuszczając najmniejszej godziny.
Czyli nas już umarłe macie za stracone,
I którym już na wieki słońce jest zgaszone?
A my owszem żywiemy żywot tém ważniejszy,
Czém nad to grube ciało duch jest szlachetniejszy.
Ziemia w ziemię się wraca: a duch z nieba dany
Miałby zginąć ani na miejsca swe wezwany?
Oto się ty nie frasuj, a wierz niewątpliwie,
Że twoja najmilsza Urszuleczka żywie.
A tu więc takim ci się kształtem pokazała,
Jakoby się śmiertelnym oczom poznać dała:
Ale między Anioły i duchy wiecznemi,
Jako wdzięczna jutrzenka świeci, a za swemi
Rodzicami się modli, jako to umiała
Z wami będąc: choć jeszcze słów nie domawiała.
Jeśliżeć też stąd rośnie żałość, że jej lata
Piérwej są przyłomione niźli tego świata
Roskosze zażyć mogła: o biedne i płonne
Roskosze wasze: które tak są usadzone,
Że w nich więcej frasunków, i żałości więcej:
Czego ty doznać możesz sam z siebie najprędzej.
Ucieszyłeś się kiedy z dziewki twej tak wiele,
Żeby pociecha twoja i ono wesele
Mogło porównać z twoim dzisiejszym kłopotem?

Nie rzeczesz tego widzę. Także trzymaj o tem,
Jakoś doznał; ani się frasuj, że tak rana
Twojej ze wszech najmilszej dziewce śmierć zesłana.
Nie od roskoszyć poszła: poszłać od trudności,
Od pracy, od frasunków, od łez, od żałości;
Czego świat ma tak wiele, żeby też co było
W tym doczesnym żywocie człowieczeństwu miło,
Musi smak swój utracić przez wielkość przysady,
A przynajmniej przez bojaźń nieuchronnej zdrady.
Czegoż płaczem przez Boga? czegoż nie zażyła?
Że sobie swym posagiem Pana nie kupiła:
Że przegróżek i cudzych fuków nie słuchała,
Że boleści w rodzeniu dziatek nie uznała,
Ani umie powiedzieć, czego jej troskliwa
Matka doszła? co z większem utrapieniem bywa,
Czy je rodzić? czy je grześć? takieć pospolicie
Przysmaki wasze, czem wy sobie świat słodzicie.
W niebie szczere roskosze, a do tego wieczne,
Od wszelakiej przekazy wolne i beśpieczne.
Tu troski nie panują, tu pracy nie znają:
Tu nieszczęście, tu miejsca przygody nie mają.
Tu choroby nie najdzie, tu nie masz starości,
Tu śmierć łzami karmiona nie ma już wolności.
Żyjem wiek nie przeżyty, wiecznej używamy
Dobrej myśli: przyczyny wszystkich rzeczy znamy.
Słońce nam zawżdy świeci, dzień nigdy nie schodzi,
Ani za sobą nocy niewidomej wodzi:
Twórcę wszech rzeczy widzim w jego majestacie,
Czego wy w ciele będąc prożno upatrzacie.
Tu wczas obróć swe myśli, a chowaj się na te
Nieodmienne, synu mój, roskosze bogate.
Doznałeś co świat umie, i jego kochanie,
Lepiej na czem ważniejszem zasadź swe staranie.
Dziewka twoja dobry los (możesz wierzyć) wzięła,
A właśnie w swoich rzeczach sobie tak poczęła,
Jako gdy kto na morze nowo się puściwszy,
A tam niebeśpieczeństwo wielkie obaczywszy,
Woli nazad do brzegu: drudzy co podali,
Żagle wiatrom, na ślepe skały powpadali.
Ten mrozem zwyciężony, ten od głodu zginął,
Rzadki coby do brzegu na desce przypłynął.
Smierci zniknąć nie mogła, by też dobrze była
Oną dawną Sybillę wiekiem swym przeżyła.

To co miało być potem, uprzedzić wolała:
Temże mniej tego świata niewczasów doznała.
Drugie po swych najmilszych rodzicach zostają,
I ciężkiego sieroctwa nędzne doznawają.
Wypchną drugą za męża lada jako z domu,
A majętność zostanie sam to Bóg wié komu.
Biorą drugie i gwałtem, a biorą i swoi:
Ale i w hordach część się wielka ich zostoi,
Gdzie w niewoli pogańskiej i w służbie sromotnej
Łzy swe piją, czekając śmierci wszystkokrotnej.
Tego twej wdzięcznej dziewce bać się już nie trzeba,
Która w swych młodych latach wzięta jest do nieba,
Żadnych frasunków tego świata nie doznawszy,
Ani grzechem duszy swej drogiej pomazawszy.
Jej tedy rzeczy synu (nie masz wątpliwości)
Dobrze poszły, ani stąd używaj żałości.
Swoje szkody tak szacuj, i omyłki swoje,
Abyś nie przepamiętał, że baczenie twoje
I stateczność jest droższa: w tę bądź przed się Panem
Jako się kolwiek czujesz w pociechy obranem.
Człowiek urodziwszy się zasiadł w prawie takim,
Ze ma być jako celem przygodom wszelakim:
Z tego trudno się zdzierać: pocznijmy co chcemy,
Jeśli po dobrej woli nie pójdziem, musiemy.
A co wszystkich jednako ciśnie, nie wiem czemu
Tobie ma być, synu mój, najciężej jednemu.
Śmiertelna, jako i ty, twoja dziewka była,
Póki jej zamierzony kres był, póty żyła.
Krótko w prawdzie, ale w tem człowiek nic nie włada:
A wyrzec też co lepiej, nie łacno przypada,
Skryte są Pańskie sądy: co się jemu zdało,
Najlepiej żeby się też i nam podobało.
Łzy w tej mierze niepłatne: gdy raz dusza ciała
Odbieży, próżno czekać, by się wrócić miała.
Ale człowiek nie zda się praw szczęściu w tej mierze,
Że szkody pospolicie tylko przed się bierze:
A tego baczyć nie chce, ani mieć w pamięci,
Co mu też czasem padnie wedle jego chęci.
Tać jest władza fortuny, mój najmilszy synie,
Ze nie tak uskarżać się, kiedy nam co zginie,
Jako dziękować trzeba, że wżdam[10] co zostało:

Bo to wszystko nieszczęście w ręku swoich miało.
A tak i ty folgując prawu powszechnemu,
Zagrodź drogę do serca upadkowi swemu:
A w to patrzaj, co uszło ręku złej przygody.
Zyskiem człowiek zwać musi, w czem nie popadł szkody.
Nakoniec w co się on koszt i ona utrata,
W co się praca, i twoje obróciły lata,
Któreś ty niemal wszystkie strawił nad księgami,
Mało się bawiąc świata tego zabawami.
Terazby owoc zbierać z swojego szczepienia,
I ratować w zachwianiu mdłego przyrodzenia.
Cieszyłeś przedtem insze w takiejże przygodzie:
I będziesz w cudzej czulszy niźli w swojej szkodzie?
Teraz Mistrzu sam się lecz: czas doktór każdemu.
Ale kto pospolitym torem gardzi, temu
Tak późnego lekarstwa czekać nie przytoi:
Rozumem ma uprzedzić, co insze czas goi.
A czas co ma za frotel? dawniejsze świeżemi
Przypadkami wybija, czasem weselszemi;
Czasem też z tejże miary, co człowiek z baczeniem
Pierwej niż przyjdzie, widzi: i takiem myśleniem
Przeszłych rzeczy nie wściąga, przyszłych upatruje:
I serce na oboje fortunę gotuje.
Tego się synu trzymaj, a ludzkie przygody,
Ludzko noś; jeden jest Pan smutku i nagrody.
Tu zniknęła: jam się też ocknął. Aczciem prawie
Nie pewien, jeślim przez sen słuchał, czy na jawie.


EPITAPHIUM.
HANNIE KOCHANOWSKIEJ.

I tyś Hanno za siostrą prędko pospieszyła,
I przed czasem podziemne kraje nawiedziła.
Aby ojciec nieszczęsny zaraz odżałował
Wszystkiego, a na trwalsze roskosze się chował.




  1. Umysły ludzkie są jak życiodawcze ziemie, które sam ojciec Jowisz światłem opromienia.
  2. Ubiór kobiecy letni
  3. koszulka.
  4. Czepek na głowę.
  5. Nie kwaśne, nie dziwaczne.
  6. Przypisać.
  7. Za nic.
  8. chronisz, unikasz,
  9. Utuli
  10. Przecież.