Tatry w dwudziestu czterech obrazach/XVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maciej Bogusz Stęczyński
Tytuł Tatry w dwudziestu czterech obrazach
Podtytuł skreślone piórem i rylcem przez Bogusza Zygmunta Stęczyńskiego.
Wydawca Księgarnia i wydawnictwo dzieł katolickich, naukowych i rolniczych.
Data wyd. 1860
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XVIII.

Spoczywając roskosznie na dolinie Tychy,
Podziwiamy jéj zakąt przyjemny i cichy:
Otoczona lasami nie zna nigdy burzy,
Choć czasem lazur nieba nad nią się zachmurzy.
Tu ptasząt miłe śpiewy wpływają do ucha,
Tu roślinność żywego okazując ducha:
Uśmiecha się nadobnie, a w te dobre czasy,
Przypomina nam piękne brazylijskie lasy,
Gdzie wiją się lijany, nasturcye kwitnące —
Tu bluszcze, macierzanki i mięty pachniące,
Większą wartość od tamtych mają dla nas w sobie,
Bo są nasze i służą zdrowiu i ozdobie!
Białka środkiem doliny błyszczy niegłęboka,
Odpływająca szumnie od Morskiego-oka,
Czyni piękne igrzyska, któremi wejrzenie
Upieszcza i w przyjemne wprawia zadumienie;
Tak ponętnie grymasi, tak sobie swawoli,
Że nie można się przy niéj nabawić do woli!...
To kraina roskoszy! bez żadnéj goryczy,
Szczęśliwą samotnością wieczne chwile liczy;
Przenika nas widokiem istot milionów —
I spaja myśli nasze w harmoniją tonów;
I rozrzewnia i cieszy i uczy okwicie:
Że z rąk jednego Stwórcy wszyscy mamy życie!


Rys. z nat. 1851 i rytow. B. Stęczyński 1860.
Dolna Tyha (Cicha.)
Wodospad Białki uchodzącéj od Morskiégo - Oka.

A myśl moja — nad którą jego duch się wznosi,
Nawet w swojem milczeniu jego imie głosi!...
O! tu wiary promieniem w uczucia natłoku,
Znajduję Raj stracony zachwytem uroku!
I poznaję dokładnie: że człowiek na ziemi
Zadowolnić się może potrzeby skromnemi,
I żyć na polu nauk spokojnie i mile,
Dochodząc lat sędziwych w czerstwéj zdrowia sile!
Lecz nieszczęścia naszego cała ta zasada:
Iż kto ciału dogadza, na duchu upada!!
O Tycho! tak wymowna, tak cicha dolino!
Jakże na twojém łonie słodkie chwile płyną?
Jak tu wszystko dostarcza uczucia obficie,
Jak miłém swojém życiem przedłuża mi życie!
Bo nabieram i siły i postanowienia
Nie sprzyjać poziomości wśród błędu i cienia!!
Z radości ściskam drzewa, całuję kwiateczki,
Poważam i uwielbiam najmniejsze traweczki;
I co tylko przed memi oczami rozpięte,
Jest moim współżyjątkiem, jest drogie i święte! —
Postępując za drogą brzegiem szumnéj Białki,
Podziwiamy urwiska prostopadłéj Skałki;
Która wieków ciężarem, ni sobą niezłomna,
Stoi, jakby Orbelos lub Zambi, ogromna;
Wabiąc oko zdaleka uroczym widokiem,
A przeraża, chcąc do niéj przybliżyć się krokiem.
Jak gdyby na przechodnia wraz z rzéką zmówiona,
Czyhała, chcąc go zgubić wśród przepaści łona!
My nie tracąc odwagi, pewni o swe życie,
Odpoczniemy zwycięzko na samym jéj szczycie.
Daléj Siedm-granatów, daléj Opalony,
Daléj znowu Halica na bok przechylony,

A nad szumiącéj Białki obszernym łożyskiem,
Wielki-Opłaczka dziwi swojém widowiskiem,
Wystrzelając ku niebu ścianami swojemi,
Opłukuje swe stopy wodami bystremi.
Daléj Czerwony-Skałka nad lasy wypływa,
Ogromem swoim dalsze kamienie zakrywa.
Widzimy Wołoszyna co żółto-czerwone
Wystawia piersi mchami lekko porośnione;
Poważny, jakgdyby był panem swego jaru,
Przy którym zdaje się mieć pół świata ciężaru!
Po prawéj stronie Białki naprzeciw téj góry,
Sterczy Mały-Opłaczka brudny i ponury,
Co trzema wiérzchołkami nasrożając siebie,
Zdaje się: chciałby słońce zasłonić na niebie!...
Gdy zajmuje nas przy nim puszcza lasów dzika,
Stajemy, uderzeni wieścią przewodnika:
„Że tu w kłodach spróchniałych od słoty i spieki,
„Mieszkają małe duchy tak zwane Leleki;
„Którzy złoto i srebro ciągle przekładają,
„A od świtu do zmroku bez przerwy śpiéwają, —
„Przeto każdy tu kamień, pniak spleśniały stary,
„Ma swe życie milczące i swe własne czary!”
Te skały są świadkami przedwiecznego dziwu,
Nie objętego myślą wielkich wód rozlewu,
Który ziemię zakrywał głębokimi płyny.
Potem, gdy niższe sobie wymulił niziny:
Przelał swoje żywioły przemocą zuchwałą!...
Czy to straszne wzruszenie komety zdziałało?
Czy powietrze do ziemi przez otwory wbiegło,
I pod ciężarem świata coraz więcéj legło?
Że nie mogąc swą własną utrzymać się siłą,
Pękło i kulę ziemi z posady wzruszyło?!!

Trudne do odgadnienia tak wielkie zadanie,
Co natura uczyni, co potem się stanie,
Gdy tysiące lat minie, lub lat milijony,
Czyli znowu nie będzie ten kraj zatopiony!?...
Czy brzemienne potopem nie nadciągną chmury,
I burzliwym żywiołem nie zniszczą te góry??
Lub grzejąc ich ciężarem przez czasy wieczyste,
Nie wyrzucą z ich łona wyziewy ogniste???
Lub płynąc strasznym pędem w dalekie przestworza,
Nie zmienią koryt rzekom, nie przeleją morza!???[1]

Nie nasze doczekanie, ni tego odkrycie,
Bo jest jak pajęczyna nasz umysł i życie!







Rys. z nat. 1851 i rytow. B. Stęczyński 1860.
Hamry w Zakopanem.





  1. Rzeczy, które chemicy nazwali ogniu bronnemi, i te które sądzą być niestopnistemi, z przyczyny że bez zamienienia się w szkło, wytrzymują ogień ich pieców, — mogą się w szkło zamienić w ogniu gwałtowniejszym. — Wszystkie więc ciała składające ziemię, przynajmniéj wszystkie te które znamy, szkło mają za grunt swojéj istoty i w najgwałtowniejszym ogniu ostatecznie mogą być znowu do pierwszego stanu wrócone. Wszelkie bowiem tego świata ciała, człowiek ostatecznie w szkło zamienia. Jeżeli jest rzecz jaka, któréj jeszcze w szkło obrócić nie potrafiono, tego przyczyną jest słabość ognia. Lecz za wynalezieniem sposobu powiększenia ognia, zapewne każde ciało do pierwszego stanu wrócić można. Czego nie dokazały nasze piece, to wykonały palące zwierciadła. Pan Marquer i Brisson z akademii umiejętności w Paryżu, zwierciadłem wynalezioném przez p. Trudajne obrócili w szkło: złoto, ołów, żelazo, cynę, cynk, kobalt, glinę, gips, spast ciężki, skałkę, ił, granat, asbest, lawę, saletrę, boraks, itd.
    Widzimy po wiérzchu całéj ziemi, ciała różnego rodzaju na poziemne warstwy ułożone, które tym porządkiem zachodzą aż do znacznéj głębi. Po nich następuje twarda skała; wszedłszy na najwyższe góry, znajdujemy ich szczyt jedną ciągle ulaną bryłą; którą prostopadłe rysy dzielą. Przypatrując się w powierzchnéj pracy natury, widzimy, że do najgłębszych i największych swoich dzieł używała dwa najmocniejsze narzędzia: wodę i ogień. Woda wszystko psuje i rozrywa, z jednego miejsca na drugie przenosi i zawsze na poziemne warstwy układa. Ona tym sposobem koryta rzek odmienia; jeden kraj zatapia a drugi wysypuje. Ogień znowu tak pierwsze jak i drugie ciało topi, w jednę bryłę zlewa i ostatecznie w szkło odmienia. Ostatecznie, gdyż w naszych najtęższych ogniach ciał w co inne odmienić nie potrafimy, tylko zawsze w szkło. Więc szkło musi być ostatnią a przeto i najpierwszą naturą bryły naszéj ziemi; więc z téj głębi, w któréj wody nic nie poruszyły, gdzie już nie znajduje się płonkowa ziemia, gdzie kończą się warstwy ciał wapiennych z zepsucia skorup morskich urobione, zaczynają się téj kuli grunt czyli bryła wszkłomienna, t. j. bryła tego samego rodzaju, którego są najwyższe gór wierzchołki.
    Równiny, góry podobnie jako i wnętrzności ziemi ukazują ciało przez ogień stopione, wszystkie wszkłomienne, wszystkie jednego rodzaju.
    Oderwijmy na krótki czas ziemię z wierzchnéj powłoki, podnieśmy te obszerne morza, odłożmy na stronę te wapienne pagórki i wszystkie poziome warstwy kamienia, krety dziarstwin, ziemi i gliny, słowem te wszystkie ciała, które przez wodę ułożone i ukształtowane były. Otóż sama tylko wypieczona leży ziemi powłoka. Wszkłomienna skała składa jéj wewnętrzną bryłę; ta się przepaściste i prostopadłe przerwy udzielały przez materyi twardnienie, przez wolne stygnienie powiększyły, wreszcie przez większe oziębienie jeszcze bardziéj rozszerzyły, tam różne kruszce i rudy w ogniu stopione, téj wewnętrznéj skały wyższych miejsc prostopadłe rysy napełniły; ówdzie nakoniec doły, zatoki i okropne pieczary udzielały się w téj skale, która z czasem wszystkich wodą podniesionych ciał została podporą i gruntem.
    Można zapewnić, że każda góra, którą układa skała lub inna jaka twarda i wszkłomienna materyja, swoje miejsce i swój początek żadną miarą od czego innego brać nie może, tylko od ognia i od stopniałych ciał twardnienia. Każdy przekonać się może, bo łatwe doświadczenie, że szkło i głazy w krótkim czasie w wodzie leżące, zamieniają się w glinę. — Zgadzając się na téj uwadze, glina nie jest czem innem, tylko piaskiem wszkłomiennym, nadpsutym i zgniłym; do tego temu zepsuciu piasku wszkłomiennego w wodzie, trzeba przyznać początek kwasów gdyż kwas w glinie znajdujący się, może być uważany za połączenie wszkłomiennej ziemi z ogniem, powietrzem i wodą. Ten zaś sam kwas pierwszą jest przyczyną ciągłości gliny i innych ciał nie wyjmując nawet klejów olejów i tłuszczów, które do tego są lipkie, i dla tego innym ciałom udzielają téj własności, że w sobie mają kwasy.
    Nasza ziemia przez 35.000 lat była rozpaloną bryłą, któréj żadna czuła istność dotknąć się nie mogła, przez 15 lub 20.000 lat jéj wiérzch oblewało powszechne morze; tak długo potrzeba było czasu do opadnienia wód i do ostygnienia ziemi. A dopiero przy końcu tego drugiego działu czasów, nasza ziemia odebrała swój kształt.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maciej Stęczyński.