Przejdź do zawartości

Tajemnice stolicy świata/Tom III/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Tajemnice stolicy świata
Podtytuł Grzesznica i pokutnica
Wydawca Księgarnia Jana Breslauera
Data wyd. 1871
Druk Drukarnia Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Die Geheimnisse einer Weltstadt oder Sünderin und Büßerin
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XIV.
Więzień w la Requête.

We Francyi nie robią sobie tyle ambarasu z więźniami co w innych krajach.
Kiedy gdzieindziéj o morderstwo obwiniony często rok siedzi w inkwizycyjném więzieniu, a prawie zawsze przynajmniéj pół roku, we Francyi sprawa prędko się załatwia.
Często już po upływie miesiąca wysyłają go na galery, albo jeżeli nie uzyska ułaskawienia, tracą go.
I według nas jest to wyborne urządzenie.
Szybkość w sprawiedliwości, byle tylko gruntownie, pojętéj, jest to rzecz nadzwyczaj pochwały godna.
Na co żywić długo podobnego zbrodniarza? na co te długotrwałe plątaniny biurowe?
Furscha osadzono w gmachu Mazas, wielkiém inkwizycyjném więzieniu w Paryżu, i po kilku tygodniach los jego rozstrzygnięto.
Skazano go na śmierć, chociaż całą, winę zwalał na Edwarda.
Tak świetnie przekonany został o udział w zbrodniach, że sąd jednogłośnie skazał go no pozbawienie życia.
Rudy Dzik także nie tracił czasu.
Z jak największą ostrożnością szukał wszelkich środków ocalenia swojego wspólnika. Udał się do Leony i do Schlewego, który powrócił z Burgosu, aby zapobiedz spełnieniu wyroku śmierci, bo powiedział sobie, że wpływ tych dwóch osób ostatniemi czasy wzrósł tak wysoko, iż jeżeli w ogóle możliwy jest jeszcze jaki ratunek, to mógł tylko zależeć od zamku Angoulême, w którym bywały najwyższe i najwięcéj mogące osoby.
Rudy Dzik nieźle spekulował, gdy w chciwym zemsty baronie wzbudził nadzieję, że sam Fursch, jeżeli uniknie śmierci, będzie w stanie dowieść swojéj wdzięczności, pełniąc w każdym razie wolę Schlewego.
Użył całéj swojéj wymowy, bo rzecz była równie trudna jak niebezpieczna, a wyrok śmierci złożono już w Tuileries cesarzowi do potwierdzenia.
Baron wiedział, jako mający znajomość między osobami otaczającemi cesarza, że Napoleon zwykle szanował wyroki sądu kryminalnego, i pod tym względem żadnemu wpływowi nie ulegał.
A przytém czas naglił, bo skoro cesarz wyrok zatwierdzi, nastąpi zaraz przeniesienie więźnia do la Requête i zwykle w kilka dni późniéj jego stracenie.
Gdy baron pomyślał o więzieniu na placu de la Roquête, przypomniał sobie pewną osobę, która mogła mu być bardzo pożyteczną, chociaż dotąd mało na nią zważał, i prawie z wysoka na nią patrzał. Tą osobą był pan Epervier, wielki inspektor wspomnionego więzienia.
Pan d’Epervier był to zapalony wielbiciel i bywalec w zamku Angoulême, tudzież miłośnik jego zabaw, a bardziéj jeszcze saméj hrabiny Poninskiéj, którą zwykle nazywał bóztwem wszystkich zmysłowych piękności.
Von Schlewe wniósł także ze zbytkownego sposobu życia wielkiego inspektora, że jego stanowisko musi być równie wpływowe jak korzystne i samoistne.
Wszystko to dobrze zważywszy — postanowił z niego skorzystać.
Von Schlewe gotów był ratować jedynego człowieka, którego uważał za właściwego i zdolnego zgubić nakoniec nienawistnego księcia i jego kreatury, i który mu już wyświadczył niejedną przysługę, gdyż sądził, że ten, którego wydrze gilotynie, na pewno dowiedzie mu swojéj wdzięczności, témbardziéj, że w przeciwnym razie zawsze będzie go mógł wydać władzy.
Nazajutrz już przewieziono Furscha w przeznaczonym na to żelaznym, zupełnie zamkniętym powozie z gmachu Mazas do więzienia na placu la Roquête.
To znaczyło zapowiedzenie mu wyroku śmierci — chociaż ten dopiero za parę dni miał być spełniony.
Okoliczność ta dosyć nieprzyjemnie wzruszyła Furscha.
Z poprzedniéj klatki niepodobna było uciec, a tutaj w tém więzieniu śmierci rzecz wyglądała jeszcze fatalniéj.
Mimo to, gdy go wprowadzono do celi pierwszopiętrowéj, doskonale wypróbował grubość muru, małą objętość mocno zakratowanego okna i bardzo pewne żelazne drzwi, w których znajdował się mały otwór z klapą, przez który podawano mu teraz lepszy przedśmiertny posiłek.
Chciano go utoczyć na ostatni pochód, mówił Fursch w swoim prawdziwie szubienicznym humorze, aby miano w nim coś do zabicia i aby Paryżanom nie popsuć widowiska tém, że przywleczono na rusztowanie na pół umarłego trupa.
Ale w głębi jego czarnéj duszy nie było mu zbyt przyjemnie, gdy się po ciasnéj celi obejrzał i przez wysokie, małe, okratowane okno spojrzał na więzienne podwórze, na którém gęsto stała straż wojskowa, a które podwójna brama oddzielała od placu.
Uciec ani podobieństwo.
Fursch jednak właściwie nie znał żadnych niepodobieństw.
Ten w zbrodniach posiwiały niegdyś kancelista, który zaczął od fałszerstwa, a potém awansował na rabusia i mordercę, nie kłopotał się nigdy o wykręt.
Tu nawet w téj ostatniéj celi, z któréj była jedna tylko droga na wystawione jak widzieliśmy rusztowanie, nie tracił Fursch nadziei, że podstępem albo siłą się ocali.
Zaiste, ten wypolerowany łotr, który w życiu swojém zgładził zapewne tylu ludzi co i Traupmann, był jednak innego rodzaju złoczyńcą niż tamten.
Gdyby nam wolno było użyć tego wyrażenia, nazwalibyśmy Furscha delikatniejszym i inteligentniejszym.
Traupmann, był to pospolity, żarłoczny zwierz. Fursch zaś był to złoczyńca par excellence! Traupman był niezręcznym mordercą ludzi, który się w ciągu kilku tygodni dostał pod gilotynę. Fursch zaś wyrafinowany, zręczny, powierzchownie wielce towarzyski i dla tego tém niebezpieczniejszy morderca, umiał zobowiązywać sobie ludzi wpływowych.
Rozmyślał teraz nad tém, jakby przy najpierwszéj sposobności pochwycić i udusić dozorcę, gdy wieczorem przyjdzie rewidować jego celę.
Wtedy możeby się dało coś zrobić.
Mimo podstarzałości, był jednak zarówno silny jak odważny.
Lecz zaszła okoliczność, która plan jego zmieniła.
Wieczorem po przeprowadzeniu do więzienia la Roquête, na korytarzu wiodącym do jego celi, dała się słyszeć rozmowa, a jeden jéj głos wydał mu się znajomym.
Fursch roześmiał się sarkastycznie i złośliwie.
Wszyscy protektorowie, których w zeznaniach swoich oszczędził, okazali się wdzięcznymi. Baron von Schlewe, którego mógł mocno skompromitować, a nie uczynił tego, boby sobie tém wcale nie pomógł, widocznie nie zapomniał o nim i przybył go pocieszyć.
Klucze zaszeleściły we drzwiach więziennéj celi, które się wnet otworzyły.
Dozorca stał w głębi korytarza — we drzwiach obok pana naczelnego inspektora ukazał się baron von Schlewe, którego głos Fursch poznał.
Dobry, pobożny, litościwy pan przybył do więzienia — szukał złoczyńcy Furscha.
Rzeczywiście była to ofiara, o jakiéj pomyśleć mogą tylko ludzie równie pobożni i miłosierni jak ów szlachetny baron von Schlewe.
Naczelny inspektor ukłonił się bardzo uprzejmie, i wyjątkowym sposobem pozostawił barona von Schlewe w celi skazanego na śmierć, dla którego już kat paryzki zamierzał czynić swoje przygotowania i kazał szlifować topór.
Mógł był oszczędzić tego trudu.
Chociaż tę ofiarę uważał za równie pewną jak wszystkie poprzedzające, skoro siedziały w złowrogim, wielkim domu na placu, de la Roquête. Fursch jednak stanowił wyjątek.
Powitał barona prawdziwie po kawalersku, za to, że nie wahał się odwiedzić go.
— Przebacz mi pan, rzekł z uśmiechem, że. nie jestem nawet w stanie podać panu krzesła, panie baronie. Paryż nazywają siedzibą cywilizacji, ale jeszcze daleki od tego.
Von Schlewe również uśmiechnął się — humor tego kandydata śmierci podobał mu się.
— Daj temu wszystkiemu pokój, kochany Furschu — możemy stojąc rozmawiać! Bardzo mi boleśnie, że cię tu znajduję, bo uważam cię za niewinnego!
— Wolno panu, panie baronie; dowody są słabe, bo wiadomo, że zmarli milczą!
— Boli mnie to, że grożą twojéj szyi, cicho mówił; daléj von Schlewe, przystąpiwszy nieco bliżéj; byłeś zawsze człowiekiem, na którego można było rachować!
— I dzisiaj jeszcze jestem taki sam, panie baronie; ręczę za to słowem.
— Niestety! podczas mojéj nieobecności — bo jeździłem za interesami do hiszpańskiego klasztoru w Burgosie, sprawa twoja się zawikłała?
— Zdaje mi się, że trochę za nadto!
— Niestety, powtarzam — lecz spodziewam się, że nie ma jeszcze nic spóźnionego!
— Ratunek, drogi baronie, nigdy nie jest za późny, jeżeli nie leżymy jeszcze na gilotynie!
Baron chrząknął — powiedziane przez Furscha „my,“ połechtało go po szyi.
— Wielu osobom dałeś dowody uczciwości, powiedział von Schlewe, i te osoby chcą cię koniecznie uratować.
— Właśnie też wielki już czas po temu!
— Widać, że znasz swoje położenie?
— O to właśnie zawsze się starałem — nic przed sobą nie ukrywam!
— A więc te osoby uczynią coś dla ciebie, jeżeli liczyć mogą na twoją wdzięczność i dalsze milczenie, mój kochany Fursch! poszepnął von Schlewe.
— Te osoby doczekają się czegoś, drogi baronie, jeżeli opuszczę ten dom straszliwy!
— Książę de Monte-Vero znalazł swoją córkę!
— To dla mnie nowość — ten człowiek ma szczęście! Powiedz drogi baronie, hrabinie Ponińskiéj, że to szczęście skończy się za trzy dni, jeżeli mi się uda ujść szczęśliwie z téj pułapki!
— Czy może pani zamku Angoulême, we wszelkich okolicznościach polegać na tém? czatując na Odpowiedź spytał von Schlewe.
— W każdym razie, panie baronie! Alboż Fursch nie zawsze dotrzymuje tego, co przyrzeka?
— Dotychczasowe twoje przedsięwzięcia nie powodziły się!
— Myślisz pan o Rio i o pożarze? Rzeczywiście — ale wprawa stanowi mistrza, drogi baronie!
— Żartowniś z ciebie widzę, Furschu!
— Tuż przy rusztowaniu, panie baronie!
— Dobrze, to świadczy o geniuszu!
— Czy pan przybywasz, aby mi dać pomoc? Mówmy o rzeczy!
— Przyszedłem, aby cię przynajmniéj pocieszyć.
— Jeżeli pan nie miałeś lepszego zamiaru, to sam sobie dopomódz zdołam.
— Daj pokój wszystkiemu, Furschu — jutro w nocy będziesz wolny!
— Jutro w nocy będzie już za późno! Pan baron wiesz zapewne, ze skażanym dodają na ostatnią noc dwóch dozorców i księdza — sądzę, że następna noc ma być moją ostatnią nocą.
— Dozorcy ze światłem i winem przyjdą dopiero około północy do twojéj celi, z sędzią, ksiądz ustąpi po przeczytaniu ci wyroku — a ty o jedenastéj już z celi wyjdziesz!
— To śmiałe! Ale jeżeli mnie pan w téj ostatniéj godzinie na sztych wystawisz?
— Wtedy hrabina Ponińska dozna zawodu w przyniesieniu ci pomocy!
— Rozumiem drogi baronie! Oświadcz pan szanownéj hrabinie, że tym razem przekonam ją o mojéj wdzięczności bardziéj niż kiedykolwiek, i że w pałacu przy ulicy Rivoli w przeciągu trzech dni znajdować się będzie trup, przy którym klęczeć będzie upokorzony książę!
— Bardzo dobrze, kochany Furschu — i wtedy niewątpliwie z Hawru odpłyniesz do Ameryki?
— Zgadujesz pan moje, myśli baronie! Jednak nie z Hawru, bo to za bardzo zwyczajne — obiorę inną, lepszą drogę!
— Jak ci się podoba! poszepnął von Schlewe: umowa zawarta! Trzymaj się pana naczelnego inspektora w la Roquête; teraz śpieszę do niego, od niego dowiesz się co daléj nastąpi.
— Tysiączne dzięki!
— Nie śpij Furschu, abyś i przez sen nie wydał naszéj rozmowy — a — za trzy dni trup w pałacu przy ulicy Rivoli!
— Jak przyrzekłem, drogi baronie!
— Niech cię święci mają w swojéj opiece! kończąc rozmowę głośno rzekł von Schlewe, bo znowu zabrzęczały klucze w zamku.
Czas rozmowy upłynął.
Sam pan d’Epervier otworzył drzwi — łaska to niesłychana! Ale aby rąk sobie nie powalał, włożył na nie rękawiczki.
Baron wyszedł naprzeciwko niemu.
Pan naczelny inspektor pozostawił dozorcy zamknięcie znowu drzwi, gdy von Schlewe, podchodząc ku niemu, wyszedł z celi.
Dwaj panowie rozmawiając o chłodnéj jesieni i o ostatnich wyścigach, przebyli korytarz i zbliżyli się do leżących na jego końcu pokojów, które otwierały widok na plac de la Roquête.
Były to bardzo eleganckie i wygodnie urządzone pokoje pana d’Epervier.
W salonie świeciły się już kandelabry; naczelny inspektor wprowadził tam swojego gościa.
Obaj zasiedli na wysłanych aksamitem krzesłach.
Służący pana Epervier’a przyniósł wybornéj madery i pięknie rznięte kieliszki.
Widocznie okazywano baronowi wszelkie względy.
Gdy dwaj panowie, którzy jak wspomnieliśmy, zabrali z sobą znajomość w zamku Angoulême, pozostali sami w pokoju, mówili najprzód o godnych podziwienia przyjemnościach, które nastręczała hrabina Leona Ponińska.
— Ta piękna kobieta to czarodziejka! z zapałem wyznał pan d’Epervier, co barona zapewniło niewątpliwie, że ten najmniéj znaczący bywalec w zamku Leony, jest jéj najzagorzalszym wielbicielem.
— Ona jest równie piękna, jak rozsądna i niedostępna!
— Niedostępna — z ubolewaniem powtórzył pan d’Epervier; sądzę że pan masz słuszność panie, bo dawno znasz hrabinę?
— Od lat kilku zaszczyca mnie swojém zaufaniem! Dostojna ta pani doznaje wielu przeciwności.
— Widząc ją tak promieniejącą, trudno temu uwierzyć!
— Są to tajemnice, szanowny panie, najdelikatniejsze tajemnice!
— O, ta hrabina to najpiękniejsza kobieta w świecie, najwspanialsza postać, jaką kiedykolwiek widziałem! z prawdziwym zapałem zawołał rozkochany i dla silnych dam wielce czuły pan d’Epervier, którego na prawdę zawsze jeszcze zachwycająca postać pulchnéj i powabnej Leony zupełnie oczarowała, i napełnił kieliszek barona, po którym spodziewał się, że mu nastręczy sposobność bliższego widzenia się z najpożądańszą kobietą w Paryżu: — wychylmy na cześć najpiękniejszéj kobiety, panie baronie!
— Z radością, odpowiedział von Schlewe, lekko dotykając kieliszka pana naczelnego inspektora i kosztując madery; ten zaś, myśląc o pięknéj kobiecie, cały kieliszek wypróżnił. Powód mojéj tu bytności ma niejaką wspólność z temi tajemnicami! zawołał von Schlewe w ciągu rozmowy, aby zaciekawić pana d’Epervier.
— Ma wspólność z temi tajemnicami? powtórzył wielki inspektor: ów skazany na śmierć...
— Z którym za łaską pańską rozmówić się mogłem, potwierdził von Schlewe.
— Ów Fursch byłżeby z najpiękniejszą, najdostojniejszą kobietą...?
— Tajemnie połączony! dopełnił von Schlewe. Nie pytaj mnie o to, kochany panie d’Epervier, są to właśnie tajemnice! Hrabina odda wszystko, jeżeli zdoła sprawić, że wyrok nie przyjdzie do skutku.
— Jestem nadzwyczaj zdziwiony! Ale, o Boże, takie nieszczęsne stosunki rodzinne trafiają się wszędzie! Przypomnij pan sobie tylko margrabiego de Chartres, którego brat skazany został na dożywotnie wygnanie do Kajenny; przypomnij pan sobie syna księcia de Montebello, który umknął do Australii...
— Udało mu się uciec! o to też i tu idzie! powiedział von Schlewe, korzystając z przytoczonego przez inspektora przykładu.
— Uniknął hańby!
— Za to książę winien dzięki Stwórcy i miłosierdziu urzędnika, który mu ucieczkę ułatwił.
— Przed pięciu, sześciu laty zdarzały się takie wypadki.
— Pan mniemasz, panie Epervier, że dzisiaj już się to zrobić nie da? znacząco zapytał von Schlewe.
— Cesarstwo mocno to utrudniło, szanowny baronie, nieskończenie utrudniło!
— Smutną tedy odpowiedź przyniosę hrabinie! powstając odrzekł von Schlewe ze źle ukrytém nieukontentowaniem.
— O, zacny panie baronie, racz oświadczyć najpiękniejszéj kobiecie, że ginę z uległości i posłuszeństwa dla niéj! gorliwie zapewniał naczelny inspektor.
Von Schlewe szyderczo się uśmiechnął — jego blada, pomarszczona twarz miała do tego rysu szczególny talent — w minie jego mieściły się zarazem duma, cierpkość i szatański uśmiech.
— Hrabina Leona Ponińska zwykła czcze słowa brać za to czém są rzeczywiście — zwykła nie słuchać ich, a tylko za czyny łaską wynagradzać!
Pierwszy inspektor w la Roquête widocznie dobrze zrozumiał ostatnie słowa Schlewego.
Przez chwilę namyślał się, a siwe oczy barona mierzyły go.
Nagle Epervier ujął rękę Schlewego.
— Powiedz mi pan zatém otwarcie, co mogę uczynić dla pięknej hrabiny, która mnie snu pozbawia — która mi się tak powabnie w moich marzeniach ukazuje! powiedział porywczo i namiętnie.
— Mów pan ciszéj, panie d’Epervier! upomniał von Schlewe: sądzę, że traktujemy o rzeczach...
— Które gardłem przypłacić mogę! Masz pan słuszność, panie baronie; mimo to — powiedz mi pan otwarcie, czego żąda hrabina Ponińska?
— Między nami mówiąc, panie d’Epervier, rzecz to drażliwa! Ale przewiduję, że dla pana będzie łatwa. Hrabinie to sprawi wielką przyjemność, szepnął von Schlewe naczelnemu inspektorowi, biorąc go pod rękę i powoli przechadzając się z nim po pokoju: jeżeli więzień z la Roquête uniknie bolesnéj sceny, którą po téj i następnéj nocy ma odegrać!
Epervier pokazał wielkie urzędowe pismo, leżące na bocznym stole.
Było to polecenie wydania katowi skazanego na śmierć po upływie dwóch dni.
— Ja dla niego muszę się także więzić, panie baronie — pan wiesz co to znaczy!
— Zdaje mi się, że dopiero od jutra po północy dwaj dozorcy pilnować będą więźnia?
— Tak jest!
— Niepodobna, abyś go pan tak długo sam pilnował, panie d’Epervier, tego nikt nie żąda. Zatém nie możesz pan odpowiadać, jeżeli więźniowi w la Roquête uda się ujść, gdy pan ulegając zaproszeniu pięknéj hrabiny Ponińskiéj, zamiast tutaj, znajdować się będziesz w zamku Angoulême, na poufném sam na sam!
— Na sam na sam z hrabiną? namiętnie zawołał Epervier; czy dobrze zrozumiałem?
— Sądzę, że mogę to panu przyrzec, jeżeli pan dopuścisz, aby więzień przed egzekucyą uciekł.
— Dla Boga wielkiego! dajesz mi pan trudny wybór, panie baronie!
— Decyduj się, kochany panie d’Epervier! Jutro wieczorem o godzinie jedenastéj będziesz pan oglądał najpiękniejszą kobietę na świecie, jak w swoim nigdy dla żadnego śmiertelnika nieprzystępnym buduarze odbywa próby z tancerkami i marmurowemi damami swoich w całym świecie wsławionych przedstawień — tymczasem o téjże saméj godzinie więzień w jakiémkolwiek przebraniu celę swoją opuści.
— To niepodobieństwo — poznają go.
— Już mnie pan to pozostaw, kochany panie Epervier! Ale przedewszystkiém dwa pytania: Czy oprócz dozorcy i pan masz klucz do celi więźnia, klucz na pewno otwierający?
— Mam klucze do wszystkich cel!
— Doskonale! Pożycz mi pan tego klucza do jutra do południa. A teraz drugie pytanie: Kto oprócz dozorcy wejdzie jutro wieczorem do celi więźnia?
— Nikt potém już tam wejść nic może!
— Namyśl się, panie d’Epervier — czy i kat nie?
— Jego pomocnik — masz pan słuszność; muszę podziwiać pańską oględność i znajomość rzeczy, panie baronie! odpowiedział naczelny inspektor, mocno wzruszony.
— Pomocnik kata? Wybornie! Skoro mi pan do jutrzejszego południa pożyczysz klucza, o czém nawet mój cień się nie dowie, nic nie potrzebujesz czynić, na nic się narażać, tylko wsiąść do powozu, który o godzinie dziesiątéj przy bramie oczekiwać pana będzie.
— Pan jesteś — straszny człowiek, baronie! poszepnął Epervier, widząc się zwyciężonym. Pan jesteś — szatan kusiciel!
Von Schlewe głośno się roześmiał.
— Kochany panie, dodał potém, dobrze to być szatanem, kiedy się wyświadcza komu przysługę taką, jak oglądanie najpiękniejszéj kobiety! Czekam pana jutro wieczorem o kilka minut po dziesiątéj u wjazdu do zamku Angoulême — przybij pan!
Pan d’Epervier, którego oczy pałały, położył mięsistą rękę na chudéj dłoni Schlewego.
— A teraz klucz, mój drogi! czekając przypomniał baron.
Epervier widocznie walczył — czuł, że przez wydanie klucza zdecydował się — że już się cofnąć nie może.
Von Schlewe ujrzał, że naczelny inspektor waha się.
— Będziesz pan patrzał na piękną hrabinę tak długo i tak blizko, jak się panu podoba — w marmurowym pokoju prób! mówił cicho.
— Więc dobrze — kiedy otrzymam klucz napowrót?
— Jutro o południu — sam go tutaj panu przyniosę.
— A drugi klucz?
— Po zrobionymi użytku pójdzie do Sekwany, kochany panie d’Epervier, kiedy ja w co się wdam, to pan możesz być spokojny.
Inspektor poszedł do przyległego pokoju.
Twarz Schlewego pomarszczona i siwa złowrogo się uśmiechała, oczy zezowały jaśniejąc z zadowolenia.
Po upływie kilku minut Epervier powrócił — miał w ręku dosyć duży, nieco rdzą zaszły klucz i właśnie odwiązywał numer znajdujący się przy jego rękojeści.
Poczém podał go baronowi.
— Bardzo dziękuję za grzeczność, zacny panie d’Epervier, powiedział von Schlewe ściskając mu rękę; nie będziesz pan tego żałował! Jutro o południu jeszcze raz się panu naprzykrzę, odniosę klucz i poproszę o zaprowadzenie mnie do więźnia w la Roquête dla ostatniego z nim widzenia się.
— To nie uchodzi — nie uchodzi w żadnym razie — toby nas zdradziło
— Czyliż ostatniego dnia nie wpuszczają krewnych po raz ostatni do skazanego?
— Krewnych — więcéj nikogo!
— No, to jutro będę inaczéj wyglądał, niby wzruszony brat więźnia ukażę się i odwiedzę go w pańskiéj obecności, dla pożegnania się z nim!
— To szalony zamiar!
— Pan w nim nic nie ryzykujesz, kochany panie d’Epervier, bo w najgorszym razie, będziesz oszukany i dla tego nie ulegający odpowiedzialności!
— Niech i tak będzie — o niczém nie wiem — wszystko panu pozostawiam, baronie!
— Byle nie odwiedziny w zamku Angoulême, co? rozśmiał się von Schlewe. Bądź pan zdrów, mój nieoceniony panie d’Epervier! O godzinie dziesiątéj czeka na pana ekwipaż i bożki widok, jaki nie wiem kiedy dostał się w udziale śmiertelnikowi — żegnam!
Baron potrząsł ręką naczelnego inspektora jak nowo nabytego przyjaciela, i odprowadzony przez niego wyszedł z pokojów.
Już było późno. Spojrzenie w korytarze więzienne przekonało barona, że nie są za mocno strzeżone. Dwóch dozorców z cicha rozmawiających przechadzało się tam i na powrót około celi skazanego.
Na dole znajdował się odźwierny, który bez wylęgitymowania się nikogo nie wpuszczał do domu ani wypuszczał z niego.
Na rozkaz pana Epervier’a z wielką usłużnością otworzył wysokie, ciężkie drzwi.
Baron znalazł się teraz na dziedzińcu.
Tu i przy wielkiéj bramie prowadzącéj na plac de la Roquête, przechadzały się posterunki.
Odźwierny musiał także otworzyć tę bramę, i teraz dopiero baron wyszedł na wolne miejsce.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Füllborn i tłumacza: anonimowy.