Przejdź do zawartości

Tajemnice stolicy świata/Tom I/XXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Tajemnice stolicy świata
Podtytuł Grzesznica i pokutnica
Wydawca Księgarnia Jana Breslauera
Data wyd. 1871
Druk Drukarnia Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Die Geheimnisse einer Weltstadt oder Sünderin und Büßerin
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXII.
Sala gwiazdowa.

Gdy hrabia de Monte Vero w nocy Bożego Narodzenia wrócił do swojego pałacu, gdy i teraz znowu sam wchodził na schody do swoich pokojów, należało właśnie, aby jego doskonała dusza okazała całą swoją wielkość i wzniosłość. Cierpiał, czuł, że srogo dotknięte serce jego żalowi poddać się pragnie — ale przemógł tę boleść, bo dotykała tylko jego osoby — missya jego tak była wielka, tak wzniosła, że niknęły przy niéj jego kłopoty, tak poważna i bozko piękna, bo całéj ludzkości poświęcona, że obok niedoli życia nie spuszczał nigdy z oka celu, który świecąc jak słońce, drogi jego rozwidniał!
Jego pomocna ręka coraz bardziéj czuć się dawała a nie pytając o wdzięczność i uznanie, szlachetnie i zupełnie inaczéj niż owi liczni przywódcy i wspieracze ludu, którzy dla osobistéj korzyści lub rozgłosu, przez ambicyę tylko wciskają się na zgromadzenia ludu, roznosząc wszędzie niezgodę i niezadowolenie, on radą i czynem wszędzie działał z ukrycia.
Takie przekonanie podnosi i hartuje — taka wzniosłość duszy prowadzi do wewnętrznego udoskonalenia!
Skoro dźwięk dzwonów rozległ się po ulicach stolicy, Eberhard udał się do zamkowéj kaplicy, aby po nocnym zawodzie uspokoić wewnętrzne wzburzenie. Lubił on to miejsce modlitwy, jako przed wszystkiemi innemi szczególniéj dla prawdziwego podźwignienia ducha wzniesione!
W lecie Eberhard wołał wiarę swoją wyznawać w pośród pięknej bozkiéj natury, tam czuł się bliższym Stwórcy i jego dobroci — i gdy znalazł wątpiącego, zwykł był wyprowadzać go wśród gwiaździstéj nocy, która zesklepia nad nami światy, i wskazywał w górę, iżby ten wspaniały widok nauczył go poznawać i wielbić to, co nad nami istnieje tak wzniosie i niepojęcie, że z podziwienia w proch się korzymy!
Kaplica, której złocona kopuła wznosi się na jedném skrzydle rozległego zamku, była okrągła i niewielka. Ścianę tworzyły wysokie malowidła fresco, poprzedzielane złotemi, napół wmurowanemi filarami. Dwunastu apostołów naturalnéj wielkości stało w pół-okrąg po obu stronach ołtarza, w którym wisiał przecudny obraz1 Chrystusa, Maryi i Marty.
Łagodne światło rozwidniające kaplicę i niewiadomo zkąd pochodzące, łącznie z przytłumionemi tonami organu cudne sprawiało wrażenie na zmysłach. Złoty krucyfiks ustawiony na wielkim ołtarzu pomiędzy wysokiemi lichtarzami, blaskiem swoim upominał wszystkich wchodzących. Na podłodze stały w koło skromne ławki, po prawéj stronie kilkanaście dla królewskiej rodziny, po lewéj dla dostojnych gości.
Królowa zwykle każdego poranku słuchała mszy świętéj, odprawianéj w niedalekim od zamku kościele, — król bywał raczéj na cichych modlitwach w swojéj kaplicy.
Gdy Eberhard wszedł do niéj, znalazł prawie wszystkie krzesła zajęte przez członków dworu — duchowny jeszcze nie był wyszedł na stopnie ołtarza — tylko tony organu rozlegały się po wysokiéj, pobożnymi napełnionej przestrzeni. Wtém król postrzegł hrabiego.
Wysłał jednego z panów swojego orszaku, aby go zaprosił — bo czuł, że hrabia od dnia do dnia staje się dla niego niezbędniejszym! Powitał go przyjazném poruszeniem ręki i zaprosił do zajęcia miejsca w jego ławce. Królowa siedziała bardzo blizko — daléj stał książę Waldemar, za nim jego blady szambelan — a na boku prawie obok swojéj matki czarowna księżniczka Karolina. Miły rumieniec zakwitł na jéj licu, gdy ujrzała Eberharda. którego rysy dzisiaj świadczyły o napływie bolesnego usposobienia; to lekkie tchnienie sentymentalne, obok męzko pięknego i szlachetnego wyrazu, podwyższało jeszcze cały urok jego osoby.
Po ukończoném nabożeństwie, król wychodząc z kaplicy z dostojną swoją małżonką, wracając do swoich pokojów, obrócił się do stojącego w pobliżu hrabiego — widocznie czegoś życzył, co bez świadków swojemu ulubieńcowi oświadczyć pragnął, bo tak długo rozmawiał z Eberhardem, aż doszedł do swojego gabinetu, dokąd mu orszak już nie towarzyszył.
Był to okrągły pokój bez przepychu i okazałości. Podłogę jego zakrywał kosztowny kobierzec, krzesła i ottomanki wybite były aksamitem, a na dwóch stołach mieściły się książki i papiery.
Gdy się portyera za nim zasunęła, król podał rękę Eberhardowi i przyprowadził do sofy stojącéj przy kominku. Teraz oczy Eberharda padły na obraz, zawieszony między kominem a oknem — tenże sam, przed którym zastał króla w zamku Solitude; teraz nie był zasłoniony.
Ponieważ padało nań dzienne światło, więc teraz mógł Eberhard przypatrzyć się całéj jego piękności i podziwiać ją — mimowolnie, jakby niepowstrzymaną siłą przyciągany, utkwił wzrok w piękném, łagodném obliczu księżny Krystyny, i znowu zadał sobie pytanie, gdzie się ona znajduje! Musiała zapewne mieć wysokie znaczenie, kiedy jéj obraz naturalnéj wielkości w sali od jéj imienia nazwanéj, a ten mniejszy towarzyszył królowi we wszystkich jego podróżach; ale także z księżną tą musiał się wiązać jakiś ciemny, dziwny wypadek... jakaś tajemnica, któréj nikt? dociekać nie śmiał albo nie, mógł, bo wszelkie wypytywania się i dochodzenia ze strony Eberharda dotąd kończyły się na ruszeniu ramionami, albo też na zbywających odpowiedziach.
W owéj chwili obraz uczynił jeszcze większe niż kiedykolwiek na Eberhardzie wrażenie — czuł, że go szczególniéj pociąga i przejmuje przyjemność jego rysów, dobroć serca i łagodność promieniejąca z jego oczu, i bolesne tchnienie, spoczywające na obliczu obrazu — ale prócz tego istniała niepojęta potęga, którą ten obraz na hrabiego de Monte Vero wywierał.
Król zauważył to długie przypatrywanie się, — gdy usiadł obok Eberharda, oko jego padało to na niego, to na obraz, — miał na ustach jakieś słowo, ale go nie wymówił!
— Prosiłem pana tutaj, hrabio Eberhardzie, rzekł ręką przecierając czoło, aby panu objawić życzenie, które wczoraj w kółku mojéj rodziny wyrażono. Ja sam życzenie to podzielam, i chociaż z mojéj strony w doprowadzeniu go do skutku nie zachodzi żadna przeszkoda, co innego dzieje się z księżniczkami!
— I w wykonaniu tego życzenia ja mógłbym co po — módz? spytał Eberhard, gdy król zamilkł.
— Istotnie, pan sam tylko! Chodzi o zwiedzenie pańskiego pałacu, którego tyle wychwalana piękność wzbudziła tyle ciekawości! Ja sam byłbym bez wszystkiego w tych dniach pana niespodzianie najechał, przypuszczając, że dla mnie drzwi swoje otworzysz; ale nie wolno ci przyjmować księżniczek, bo jesteś bezżenny. Trzeba więc coś wymyślić, co uczyni zadosyć wszelkiéj formalności i życzeniom dam! Eberhard z przyjemnością słuchał słów królewskich.
— Zaszczyt, jakiego mam doznać, natchnie mnie jakimś pomysłem, i mniemam, że go już znalazłem, oddając dom mój do rozporządzenia waszéj królewskiéj mości.
— O nie, drogi przyjacielu, tego pomysłu nie przyjmiemy, bo w takim razie musiałbyś wyjechać z twojego pałacu! A istnieje życzenie widzenia pańskiéj własności i zastania pana w domu! Cóżbyś na to powiedział gdybyś któregokolwiek z najbliższych wieczorów urządził u siebie redutę? Nastręczyłaby się wtedy wszystkim pożądana sposobność do zadosyćuczynienia dawno powziętemu życzeniu, znajdowania się u pana nie będąc poznanym i bez żeny.
— Spieszę, najjaśniejszy panie, poczynić przygotowania, i śmiem spodziewać się....
— A zawsze taki z ciebie formalista, choć jesteśmy sam na sam! przerwał król hrabiemu; czy odmawiasz mi nazwy przyjaciela? Pozwól mi wyznać, że cię kocham serdecznie, może przez to łatwiéj dasz się skłonić do mówienia zemną jak przyjaciel z przyjacielem, — mam ja moje tajemne plany na przyszłość, a do tego potrzeba, abyśmy się bardzo zbliżyli, hrabio Eberhardzie, obustronnie, nie zapominaj o tém! A teraz do widzenia wkrótce w twoim pałacu!
Hrabia de Monte Vero ukłonił się — serdeczność króla i ostatnie ze szczególniejszym naciskiem wymówione przez niego słowa, głębokie na nim wywarły wrażenie. Co to król zamierzał? Jakie mogły być te plany na przyszłość? Miałżeby chcieć zrobić go swoim ministrem?
Te myśli i kwestye zajmowały Eberharda, gdy opuścił zamek królewski. Musiał niezwłocznie zająć się przygotowaniami do urządzenia balu maskowego w swoim pałacu, chociaż w duszy niewielką miał ku temu ochotę. Bo jakkolwiek nie dążył wcale do zostania dygnitarzem w swojéj ojczyźnie, jednak łaska królewska tyle była mu miłą, że wszystkiego zaniedbując, życzeniu monarchy bądź co bądź musiał zadosyć uczynić! W kilka też dni późniéj mógł mu donieść, że tylko należy oznaczyć dzień, a król wybrał wieczór świętego Sylwestra, oświadczając, że się postara, aby się na nim znajdowały księżniczki krwi i księżniczka Aleksandra.
Eberhard porozsyła zaproszenia do panów dworu i do swoich przyjaciół. Nie chciał sprzeciwić się królowi, gdy ten wspomniał o księżniczce Aleksandrze, bo przypomniał sobie, że na ową noc pałac nie do niego, lecz do króla należy.
Zanim opiszemy wieczór św. Sylwestra i przybycie gości do pałacu przy ulicy Stajennéj, wypada nam przypatrzyć się pokojom, które hrabia de Monte Vero na przyjęcie przeznaczył.
Co leży za wysokiemi środkowemi podwojami przysionka, to dla nas było dotąd tajemnicą, — teraz tajemnica ta odsłania się i występuje przed nami w całym swoim przepychu! Oba skrzydła tych podwojów można zwinąć w ściany, oddzielające tę przestrzeń od obu marmurowych schodów do salonu i do pracowni Eberharda.
Przed nami leży wysoki, szeroki, jak w dzień oświetlony korytarz. Podłogę jego pokrywają pstre tygrysie skóry, tak zręcznie spojone, że niby jedną całość tworzą. Po każdéj stronie wchodu, spoczywa lew z białego marmuru, i wyrzuca pachnącą wodę w wielką, zielonemi pnącemi się roślinami osłonioną czarę. Potém idą naprzemian filary i popiersia, a daléj na prawo i lewo portyery wskazują gaderoby dla dam i mężczyzn, których bogate i wygodne urządzenie nietylko książęcym nawet pretensyom nic do życzenia nie pozostawia, lecz swą wspaniałością zachwyca.
Przed nami jakby w błękitném przezroczu widać wejście do sali gwiazdowéj.
Bogato wygalonowani lokaje po obu stronach wpuszczają wchodzących przez to powietrznie błękitne przezrocze i nakoniec wchodzimy do świątyni pałacu.
Sala gwiazdowa jest okrągła i wysoka. Oglądamy się zdumieni, bo nie zaraz widzimy, zkąd pochodzi czatownie łagodne, piękne światło, rozległą tę przestrzeń napełniające — wtedy oko nasze sięga sufitu — jest on błękitny i sklepiony jak niebo, a z powietrznego, przez błękitne, rzadkie drogie kamienie utworzonego lazuru, błyskają wielkie i małe gwiazdy. Nieopisanie piękny i przejmujący to widok zwodniczo naśladowanego nieba ze świecącemi gwiazdami.
Tam gdzie sklepienie spaja się z błękitnemi filarami salonu, kończy się złotemi, gwiazdami osypanemi firankami, tak cienkiemi, że galeryę z muzyką, w koło okrążającą salę wprawdzie zakrywają, ale nawet najłagodniejszych tonów wioli i harfy nie tłumią.
Filary, których w koło postrzegamy dwanaście, wskazują symetrycznie, trzy niebieskiemi jedwabnemi portyerami od sali gwiazdowéj oddzielone salony i ośm firankami zasłonionych nisz. Te ostatnie nie są teraz zakryte przed oczami przybyłych — tworzą one małe groty malowniczo oświetlone i z całym komfortem urządzone. Salony są zasłonione.
Po za filarami, w małych przestrzeniach pomiędzy niemi a ścianami, kielichy naśladowanych kwiatów wyrzucają z siebie szumiącą wodę. Posadzka jest z białych marmurowych płyt, tak doskonale pospajanych, iż nie widać nigdzie żadnéj szpary, żadnego podniesienia. Urocze światło, padające na ten marmur z góry przez łamanie się promieni i z boku od filarów ze świeczników przykrytych matowemi szkłami, tak silnie działa na wzrok, iż zdaje się, że jesteśmy w pałacu wieszczek.
Dodawszy do tego cichą, wykończenie piękną muzykę, któréj tony płyną z góry, która tém większe sprawia wrażenie, iż niemożna, rozpoznać żadnego pociągnięcia smyczkiem ani żadnego instrumentu, bo całość wykonywają sami mistrzowie, i dla tego stanowi ona jeden ton, jeden pociąg, jeden dźwięk!
W sali gwiazdowéj nie błyszczą wcale złote ozdoby, żadne błyskotliwe świecidła, a jednak jest ona tak czatownie piękna i kosztowna, że król, który na swój generalski mundur tylko ciężkie jedwabne domino narzucił i przywdział czarną atłasową maskę, mimowolnie raptem stanął, gdy wszedł do tego przecudnego miejsca. I królowa także, która dla łatwiejszego poznania jéj, miała małą maskę, nie mogła ukryć przyjemności i wrażenia, jakie na niéj wywarła sala hrabiego de Monte Vero; tém bardziéj jest zadowolona, że coraz więcéj od lat kilku oddaje się pobożności. Może na to jéj wzrastające usposobienie wpływała okoliczność, że królewskiemu małżeństwu Bóg potomstwem nie pobłogosławił. Dosyć, że gwiazdami zasiane niebo salonu wywarło na jéj umyśle głębokie wrażenie. Wkrótce ukazali się także książę August i książę Etienne, lord Wood i ministrowie, kawaler de Villaranca i młody lord Felton. Następnie książę w strojnéj masce don Karlosa wszedł ze swoim szambelanem, który był wybornym Albańczykiem.
Eberhard, zaniechawszy wszelkiego przyjmowania, wmieszał się także pomiędzy inne maski; ubrany był w biały jedwabny płaszcz z czerwonym krzyżem i mocno przystającą maskę, lecz mimo to większa część gości poznała go po niezwykle wysokiéj, pięknéj postaci. Ciągle potém przybywały nowe maski w najkosztowniejszych strojach.
Młody malarz Wildenbruch jako śmiały korsarz zbliżył się, idąc pod rękę z jakimś margrabią w staroświeckim francuzkim stroju, do hrabiego de Monte Vero i powitał go serdecznie, równie jak i stojącego przy nim doktora Wilhelmiego, który bardzo dobrze passował z margrabią, bo miał charakterystyczny kostium historyo-grafa z czasów Ludwika XIV.
— Jeżeli się nie mylę, poszepnął Eberhard, margrabia ukrywa w sobie naszego Justusa von Armand! Witam serdecznie! równie jak i ciebie, drogi Wildenbruchu! Szczęśliwy jestem, że wypadek wigilijny, którego jestem mimowolnym sprawcą, nie miał żadnych złych następstw chyba może je tylko ukrywasz?
— Nie mówmy o tém, panie Eberhardzie! Do licha, dla tak nędznego ulicznego napadu człowiek przecięż nie ginie — mniemałem, że tak tanio życia naszego nie sprzedamy! Ach, patrzcie — królowa nocy! Wygląda, jakby ta nadzwyczaj piękna maska znała, gwiazdową salę, że właśnie tak stosowny strój przywdziała!
— Masz słuszność, Wildenbruchu, powiedział Justus; szczególnie harmonijne wrażenie sprawia ta królowa nocy, w. szerokiej, ciemnéj, gwiazdami zasianéj szacie przesuwająca się po salonie — każda gwiazda, to brylant!
Pokryta maską twarz Eberharda lekko się uśmiechnęła — postrzegł on, że obok téj wysokiéj, mąjestatycznej damy, która właśnie królowi na dłoni wypisywała literę, szedł niewielki mężczyzna, który odrzuciwszy przebranie, miał tylko maskę czarną na twarzy — poznał on w tym panu księcia B., a w królowój nocy zimną i dumną Aleksandrę, którzy nie mogli przemódz chęci oglądania pałacu hrabiego, aby przy najpierwszéj sposobności, mieć miarę jeszcze wspanialszego wystąpienia.
Pisarz z czasów Ludwika i margrabia z cicha rozmawiając przeszli przez salę — krzyżak i korsarz udali się za nimi — gdy przechodzili obok gruppy, która na środku salonu utworzyła się przy królu, spojrzeli na królową nocy.
Aleksandra poznała Eberharda, piękne jéj łono wzdymało się; dumna księżniczka, którą ojciec słusznie zimną nazwał, gdy król niegdyś w cyrku żartując wspomniał jéj o wielkiéj potędze hrabiego de Monte Vero, wyglądała jak zwyciężona, odkąd Eberhard, nic nie mówiąc i bez żadnego zamiaru, przekonał ją o silnéj swojéj przewadze. Rozstrzygniętą została walka wewnętrzna, jaką w niéj toczyła dumna oziębłość z uderzającą miłością, — czuła, że codzień więcéj obraz Eberharda w niéj zajmuje miejsca, że jéj towarzyszy, że jéj chłód niknie, a kiełkujący żar niewypowiedzianie się wzmaga.
W téj chwili ukazała się w gwiazdowéj sali razem z drugą starszą zamaskowaną damą, morska dziewica w tak uderzająco pięknym stroju, że wszystkie spojrzenia na siebie zwróciła. Miała na sobie długą białą suknię, błyszczącą wodnemi perłami i wykładaną pnącemi się roślinami. W pełnych ciemnych jéj włosach jaśniały perły i korale obok rozkwitającej wodnéj lilii. Twarz jéj okrywała mała atłasowa maska, ale pięknie ukształcona szyja i ramiona były wolne i dozwalały śmiało wnioskować o kształtném i delikatném łonie.
Liczba masek co chwila tak wzrastała, że piękna dziewica morza, zaledwie postąpiwszy kilka kroków, znalazła się w ich tłumie, a tymczasem Eberhard dał niepostrzeżony znak, aby otworzono inne salony!
Zaszeleściły błękitne portyery, poruszone niewidzialną ręką — w największym pokoju, naprzeciw wejścia do gwiazdowéj sali, stały przygotowane na stołach wszelkiego rodzaju chłodniki, — w mniejszych salonach po obu stronach krzesła i sofy zapraszały do wygodnego spoczynku, a z nich widać było cały różnobarwny ruch w gwiazdowéj sali.
Do jednego z tych salonów wszedł król z dostojną małżonką swoją oraz kilku damami i panami dworu, a pary zamaskowane coraz poufniéj rozmawiając, to przechadzały się, to w na wpół oświetlonych niszach wychylały podawane przez lokajów kielichy szampana. Nieco dworski ton, w pierwszych godzinach panujący, znikł. zupełnie, gdy wybiła północ i wszyscy zaczęli winszować sobie Nowego Roku.
Królowa nocy, rozmawiająca z don Karlosem, nagle postrzegła, że krzyżak szedł z dziewicą morza, a to spostrzeżenie tak ją zmieszało, że wkrótce szybko pożegnała swojego towarzysza, i pierwéj niż król opuściła gwiazdową salę pałacu Eberharda.
Ten rozmawiając z Wildenbruchem i Justusem dziwił się, że nie postrzega jeszcze młodego oficera, którego ustnie zaprosił, i ujrzał się zmuszonym podjąć z podłogi wodną lilię, która wypadła z ręki pięknéj morskiéj dziewicy, kiedy przechodziła obok gruppy tych panów.
Czy to było przypadkiem czy naumyślnie? Eberhard, jak zawsze tak i teraz nieprzypuszczający tego ostatniego, podał pięknéj wodnej nimfie jéj własność, i przytém badawczo spojrzał na nieskrytą część jéj głowy.
— Czy mnie pan nie poznajesz? poszepnęła maska. Nie, nie, widzę to, że mnie pan nie poznajesz! To mnie zasmuca, bom pana poznała zaraz w pierwszéj chwili, jak tylko weszłam — proszę pana o rękę.
I morska dziewica nakreśliła na niéj wielkie E.v.M.V.
— Czy wolno mi donieść pani, że i ja także ją poznałem? spytał Eberhard.
— Proszę! jestem bardzo ciekawa!
Hrabia nakreślił K. K. na ręce bardzo zaciekawionéj.
— Ńakoniec! więc tak, poszepnęła i momowolnie ścisnęła ręce Eberharda, tak serdecznie, że ten jakby tak być musiało, podał ramię zachwycająco szczeréj księżniczce.
— Czy wiesz, hrabio, kto głównie jest sprawcą téj zabawy? Nie, nie wiesz tego i nie dowiesz się, ale to panu powiem: że żaden bal maskowy tyle mnie nie ucieszył co ten!
— A teraz nie podoba się pani!
— Któż to powiedział? Pan chcesz, abym powiedziała, że mi się bardzo podoba! A ja tego nie zrobię!
— Pani już to zrobiłaś, bo pani z serca po dwakroć Wymówiłaś słowo: bardzo!
— No, — a gdyby tak było?
— Tobym się serdecznie tém ucieszył! powiedział Eberhard tak czule, iż księżniczka Karolina podniosła na niego swoje marzące oczy, i przejęło ją rozkoszne uczucie.
— Hrabio Eberhardzie — teraz dopiero, gdy wsparta na twojém ramieniu tę przestrzeń przebywam, potwierdzam poprzednio wymówione słowa!
— Moja łaskawa księżniczko, jak mam to rozumieć?
— Tak, jak to pańskie serce pojmuje, hrabio Eberhardzie! Tak szlachetnéj duszy jak pańska głos ten nie myli! Czyliż nawet mojego najdostojniejszego wuja, króla, tak mocno zawsze w sobie zamkniętego, nie oczarowałeś tak, iż jesteś jego drugiém słowem! Patrz tylko, jak nas król uważa — jak nas pozdrawia? Zdjął maskę i uradowany uśmiecha się łaskawie, co nie łatwo zobaczyć!
— Słowa pani, Karolino, są balsamem na niejedną ranę mojéj duszy, mówił Eberhard mocno wzruszony uprzejmą szczerością księżniczki. Patrzysz pani na mnie zdziwiona, jakbyś zapytać chciała, co to za rany? O! nie pytaj! Za mną jest bardzo burzliwa przeszłość, o któréj następstwach rzadko kiedy zapominam!
— Przynajmniéj niech na tę godzinę zniknie wszystko, co kiedyś zaszło; wejdźmy do téj groty i przez krótkie chwile marzmy o tém, co nas do głębi wzrusza i przejmuje.
— Głos twój drży, Karolino — o! bądź silną — i mnie coraz bardziéj przejmuje przekonanie, że ta godzina ciężką będzie, ale Bóg udziela nam siły do pokonywania naszych wrażeń.
— Ale udziela nam także nieopisanego uczucia, które nas przemódz pragnie. O! jedno tylko słowo słyszeć pragnę, jedno zaspokojenie, a potém spróbuje zdobyć się na siłę, o któréj mówisz, Eberhardzie!
— A więc, kiedy pragniesz tego Karolino, kocham cię, kocham mocno i święcie, — ale posiadać cię nie mogę!
— Eberhardzie, poszepnęła księżniczka, w sam czas wchodząc do niszy wsparta na jego ramieniu, gdzie pokonana jego słowy padła na krzesło: o jakże mi błogo w téj chwili! jak bozkie, wzniosłe i piękne jest to co słyszę! Kochasz mnie! a ja tylko przy tobie żyję!
Hrabia de Monte Vero stał obok księżniczki i mocno wzruszony patrzał na nią; uścisk jéj ręki, wiele mówiące spojrzenie jéj pięknych oczu, mówiły o świętym zapalę, jéj serca, o jéj gorącém przywiązaniu — zaszeleściły firanki, oddzielając tę muzykę miłości od zgiełku masek, Eberhard jakby wolą bozką zmuszony, padł na kolana, a usta przycisnął do drżącéj z rozkoszy i wzruszenia ręki ciężko oddychającéj księżniczki.
Niewypowiedziany zachwyt rozjaśnił tę jedyną, krótką chwilę bozkiego wyznania, gdyż bozką jest miłość, która czystą jak słońce wspaniałością nagle w dwóch sercach rozgorzeje i skrycie przed okiem świata głęboko je z sobą łączy — bożka jest miłość, którą serce téj niewinnéj księżniczki uczuwało dla najpiękniejszego i najszlachetniejszego z ludzi — i bozkiém jest przemagające uczucie, które wielce doświadczanego hrabię de Monte Vero do wyznania skłoniło:
— Kocham cię, kocham głęboko i święcie!
Potém zaś, po pokonaniu niewypowiedzianej i nieprzepartéj siły téj chwili, która księżniczkę na krzesło pochyliła, Eberhard cofnął się do firanki, i powstając rzekł zbolałym głosem:
— Odwagi i siły Karolino — nie mogę cię nigdy posiadać!
Karolina twarz swoją chwilowo z maski ogołoconą, w obu dłoniach ukryła, była blada i drżała gwałtownie.
Lecz gdy się firanka odsunęła, w pobliżu groty, obok Albańczyka stała mniszka, widocznie czekająca na ukazanie się księżniczki i krzyżowca — ktoby jéj maskę zerwał, byłby widział jéj szatański uśmiech, z jakim spojrzała na szybko maskującą się Karolinę.
Ale jeszcze jedna osoba bardzo pilnie uważała Eberharda i księżniczkę, gdy mniszka z kulawym Albańczykiem weszła do drugiéj niszy tuż przy niszy Eberharda leżącéj, — mianowicie młody oficer, który okryty błękitném dominem tylko co wszedł do gwiazdowéj sali.
Powitał on bardzo pośpiesznie korsarza i margrabiego, a potém zbliżył się do otwartéj niszy.
Eberhard usiadł na krześle naprzeciw mocno rozrzewnionéj księżniczki, i teraz dopiero postrzegł przyjaznego mu oficera, którego zaraz poznał.
— Racz mi wasza królewska wysokość pozwolić przedstawić sobie porucznika O!., rzekł głosem dającym do poznania, że ta przerwa jest dla obojga pożądana.
Karolina przychylnym ruchem powitała młodego kłaniającego się oficera.
— Przypuszczam z góry, że go pan protegujesz, panie hrabio, wymówiła.
— Rzeczywiście, królewska wysokości, jeden z moich młodych przyjaciół!
Niebieskie domino przez chwilę wpatrywało się w Karolinę, jakby z jéj twarzy wyczytać chciało, co się między nią a Eberhardem działo i mówiło.
— Czy dawno pan bawisz w naszéj stolicy? spytała księżniczka, któréj to spojrzenie nieznajomego przykrość sprawiało.
— Od kilku tygodni, królewska wysokości!
— I zamierzasz pan tu pozostać?
— Jestem odkomenderowany do poselstwa, ale bez ograniczenia, aby poznać tutejsze życie i obyczaje, tudzież niektóre urządzenia! Szczęście wprowadziło mnie na drogę hrabiego Eberharda, któremu zawdzięczam, zaszczyt przedstawienia mnie waszéj krôlewskiéj wysokości w jego salonach! rzekło niebieskie domino, pewnym, ale dziwnie brzmiącym głosem — wskazującym, że maska, czyli młody oficer, podobnie jak księżniczka, walczy ze wzruszeniem.
— Hrabio de Monte Vero, racz odprowadzić mnie do salonu, gdzie moja dostojna matka zajęła miejsce obok królestwa, bo zdaje mi się, że wkrótce wyjadę! Mam nadzieję wkrótce znowu widzieć pana porucznika, i wtedy już bez maski! Muszę panu wyznać, że dzisiaj nie ma co liczyć na poznanie życia, skoro się nie żąda żadnego urzędu!
Księżniczka bardzo skromnie pożegnała kłaniającego się oficera, i wsparta na ramieniu Eberharda, przeszła przez wielce ożywioną gwiazdową salę, w któréj siedziała królewska rodzina.
Niebieskie domino pozostało w grocie i weszło w jéj głąb, gdzie niby oparło się o boczną ścianę — a na prawdę, aby z tego na wpół zaciemnionego miejsca niewidzialnie przypatrywać się mogło przechodzącym parom.
Szczególna rzecz! Czy młody oficer kochał księżniczkę? Czy też coś innego w téj chwili tak mocno go wzruszało, że pierś jego pod okryciem domina widocznie to się wznosiła to opadała?
Porucznik widział, że Eberhard zaprowadził piękną, morską dziewicę do salonu; z miejsca swojego mógł nawet dostrzedz, że król powstał, przystąpił do nadchodzącéj pary i bardzo łaskawie przemawiał — potém postrzegł, iż dwór zabiera się do wyjazdu, lecz widocznie aby nie skłonić do powrotu do salonu licznych innych gości, którzy jeszcze, bawić się pragnęli, chciał innemi drzwiami wyjść z salonu.
W téj chwili porucznik usłyszał bardzo blizko siebie szeptające głosy. Z razu mniemał, że ktoś pod tą grotą rozmawia, lecz pózniéj usłyszał wyraźniéj, zbliżywszy ucho bardziéj do jedwabnéj ściany, przy któréj stał, że rozmawiano w przyległéj grocie — słuchał, bo wymówiono imię Eberharda.
— Odeszli, jak się zdawało mówił głos męzki: tam w salonie stoi hrabia Eberhard z księżniczką!
— Nie domyśla się wcale, kogo ukrywa mniszka, którą niedawno widział przez chwilę, odpowiedział inny głos. Nikt nas tu nie słyszy, baronie; ciekawam nakoniec dowiedzieć się od pana, jakim sposobem wpadłeś na ślad i znalazłeś ową dziewczynę, która ma być córką hrabiego Eberharda?
O!... poruszył się — słuchał jeszcze pilniéj.
— Nic bardziéj prostego, moja łaskawczyni! Dowiedziałem się z łaski pani, że to dziecię oddano pewnéj rodzinie Furschów, a pózniéj pewna usłużna kobieta, niejaka pani Robert, doniosła mi, że owa dziewczyna przez kaprys księcia....
— Mów śmiało, panie baronie, opowiedz mi wszystko!
— Przeniesiona została do wiejskiego domu... i wychowywała się przy tejże rodzinie! O tém przekonawszy się oświadczyłem zaraz pani Robert, że ojciec powinien odebrać swoje dziecię!
— Jak to serdecznie i szlachetnie!
— Ale niestety! hrabia przybył za późno! Mała głupia uciekła!
— On ją znajdzie.
— Być może — ale łaskawa pani zdajesz się obawiać tego?
— Nienawidzę wszystkiego co ma związek z tym człowiekiem! usłyszał porucznik jak z cicha powiedziała kobieta ze stanowczością, która nim całym wstrząsnęła.
— Nie pytam o powody, chociaż o nich wnosić mogę z wielkiéj nienawiści pani.
— Zmierzysz pan tę wielkość, skoro panu powiem, że ten hrabia jeszcze dzisiejszéj nocy z mojéj ręki śmierć poniesie!
— Ostrożnie, moja łaskawczyni! Wprawdzie istnieją przyczyny, mogące między mężczyznami wywołać pojedynek dla zabicia znienawidzonego, a które gorącéj krwi kobietę doprowadzają do ostateczności — obaczmy tylko historyę! Ale niech mi wolno będzie przypomnieć pani jego królewską wysokość!
— Książę właśnie pożegnał mnie na godzinę, którą poświęcić musi dworskiéj etykiecie — z téj godziny skorzystam. narzędzie jest bardzo nieznaczne, przyniosłam je z sobą!
— Ach, usłyszał O!... jak zawołała druga osoba — co za wyborny środek? Cały wpływ, jaki dotąd wywieraliśmy na króla i rząd, zniszczył ten nienawistny hrabia, który, jak się zdaje, ma tyle ambicyi co zdolności do zdobywania serc kobiecych!
Mniszka uśmiechnęła się tak cierpko, iż tém wyraźnie objawiła swoją niewygasłą nienawiść.
— Tém bardziéj więc położenie końca jego zabiegom będzie dobrym czynem! powiedziała z cicha.
— Sądzę nawet, iż — zauważyłem, że książę uchyla się od nas — a w takim razie na nicby się nie zdało nasz, ostatnie wyrachowanie. Nabędziesz pani zatem wielkie zasługi, jeżeli....
Porucznik mimo wytężonéj uwagi nie mógł zrozumieć końca téj rozmowy, musiał przytém bardzo ostrożnie i szybko wyjść z groty, bo oboje sprzysiężeni zabierali się także do wyjścia, a nie chciał być przez nich widzianym.
Cóż on musiał słyszeć! Przejęła go gorączkowa trwoga — zmawiano się na życie Eberharda, którego nadaremnie szybko wyszedłszy z groty pomiędzy maskami szukał. Za to widział, że szambelan Schlewe jako Albańczyk razem z mniszką opuścił długo zakrytą niszę.
Przez chwilę namyślał się, co mu w tak stanowczym razie czynić wypada. Mniszka była wysoka, i jak pomimo szerokiego ciemnego okrycia poznać można było, dobrze zbudowana — kogoż więc ukrywała? Miałże przystąpić do obojga i zniweczyć ich czarny plan, rozkazując im demaskować się, albo też aresztować ich? Byłaby to przedwczesna nieroztropność, łatwo na jego niekorzyść wypaść mogąca, bo na to co słyszał, nie miał żadnych świadków, a prócz tego gwałtowne wystąpienie przeciw długoletniemu ulubieńcowi dworu, który dotąd cieszył się nietylko szczególną przychylnością królowéj i księcia Waldemara, ale także i samego króla, mogło pociągnąć za sobą bardzo złe następstwa.
A jednak musiał szybko coś postanowić, bo chodziło o ocalenie zagrożonego życia Eberharda! Że w dworskich kółkach niechętnie widziano wpływowego hrabię de Monté Vero, o tém wiedział, lecz że miał nieprzyjaciół, którzy powodowani nienawiścią nie wahali się sami napaść na niego z morderczą bronią, to go zgrozą przejmowało!.
Porucznik stojąc na środku salonu, nagle postrzegł Eberharda, który rozmawiając z Justusem Armandem, nic się nie domyślając szedł do jednego z zapraszających salonów. Salon ten był próżny i matowo oświetlony. W téj chwili zbliżyli się ku niemu także Albańczyk i mniszka.
Zatrudnieni lokaje nieśli na złotych tacach, wysokie, kunsztownie szlifowane kielichy i napełnili je szampanem. Eberhard przytknął jeden z nich do ust i do połowy napełniony postawił na marmurowym stoliku, stojącym na środku salonu — nie uważał, że mniszka i Albańczyk rozmawiając jednocześnie pobrali kieliszki, a potém na tymże stoliku postawili, bo stał plecami do nich odwrócony i patrzał na wesołe grona masek.

Porucznik, utorowawszy sobie drogę do tego salonu, widział, iż mniszka szybko wzięła jeden kieliszek ze stołu, i kiedy dla stłumienia szumu wina, trąciła się z Albańczykiem tak, iż kieliszki brzękły, w jeden z nich coś wsypała; — był to kieliszek Eberharda. Gdy on patrzał ciągle na maski, prędko znowu postawiła ten kieliszek na swojém miejscu. Wtem Justus obejrzał się, bo brzęk przypomniał mu, że do połowy wypróżniony jego kieliszek za nim stoi.
Szambelan von Schlewe trzymał swój bardzo zgrabnie w ręku i zbliżył się do pana von Armand, aby się z nim trącić i zawiązać rozmowę, przyczém udało mu się wyprowadzić go niby dla poufnego zwierzenia się z salonu do gwiazdowéj sali.
Eberhard spostrzegł mocno zamaskowaną mniszkę — już poprzednio uderzyła go tą wysoka postać, i napróż — no dociekał kto jest ta maska.
Teraz nagle ujrzał się z nią sam na sam w salonie, ona zaś podniosła swój kielich, który oprócz Eberhardowego stał jeszcze pełny na stolę, i widocznie chciała się do niego zbliżyć.
Wszystko to tak się szybko stało, że dopiero teraz młody oficer, czyli niebieskie domino, przez maski przecisnął się do salonu.
Jakieś szczególnie uważne uczucie przejęło Eberharda, gdy badawczo wpatrywał się w mniszkę i spotkał jéj ciemne oczy, które jedynie widać było, bo czarny kaptur prawie aż na maskę nasunęła.
— Życzę szczęścia na wyprawę krzyżową, masko! rzekła nieco niepewnym, niebrzmiącym głosem.
Hrabia de Monte Vero ujął kieliszek, ale spojrzeniem jeszcze dojść usiłował, kogo ukrywa skromna ciemna suknia.
O!... stanął właśnie na progu salonu.
Mniszka spostrzegła, że dozna przeszkody, trzeba więc było skłonić prędko krzyżowca do wychylenia swojego kielicha i wyjść potém z salonu.
Zbliżyła się do niego, aby się z nim trącić, ale kielichy wydały brzęk niemiły dla jego ucha.
Hrabia de Monte Vero zbliżył wino do ust, i przyszło mu na myśl, że ta wysoka postać jest to może księżniczka Aleksandra, która umyślnie oddaliła się, aby się ukryć w tę ciemną szatę.
Niebieskie domino teraz wszystko zrozumiało.
— Nie pij, Eberhardzie! zawołało szybko odtrącając rękę hrabiego z kielichem. Na Boga! nie pij, inaczéj jesteś zgubiony — to wino zatrute!
Mniszka cofnęła się, jakby ją żmija ukąsiła — jéj ciemne oczy cisnęły piorunami na oficera, który jéj przeszkodził w chwili zwycięztwa, w któréj się już widziała posiadaczką wszystkich skarbów Eberharda, w któréj mniemała, że się nakoniec uwolni od znienawidzonego i strasznego.
Śmiała się jakby chodziło o żart maskaradowy i pochwyciła kieliszek, który jeszcze Eberhard njeporuszenie trzymał w ręku, nie zamierzając wypić wina, ale żeby je rozlać i tym sposobem zniszczyć oskarżenie niebieskiego domina!
— Więc to rzeczywiście pani — zawołał hrabia de Monte Vero, i cofnął kieliszek — hrabina Ponińska? Miałżeby sprawdzić się mój domysł, na który wpadłem przy pierwszém pani ujrzeniu?... Przebacz, mój drogi O!..., przerwał Eberhard, odzyskując zupełną spokojność i biorąc niebieskie domino za rękę, ale proszę cię wrócić do salonu! Cała ta scena może zwrócić uwagę masek, a nie życzyłbym sobie, by dla téj sprawy mnie tylko dotyczącéj zabawa choć na chwilę przerywała się! Bardzo ci dziękuję, i mam nadzieję, że się w tych dniach obaczymy!
— Ostrożnie! Odchodzę niechętnie!
— Mój młody przyjacielu, sądzę, że widzisz rzeczy za nadto czarno. Za kilka minut będę przy tobie w salonie! O!... wyszedł, niebieska firanka za nim się zasunęła; Eberhard i mniszka zostali sami.
Leona nadaremnie usiłowała pochwycić kieliszek, a potém wyjść z salonu — poczém z dziką stanowczością zerwała maskę ze swojéj szatańsko uémiechniętéj zdradzieckiéj twarzy.
Eberhard spojrzał na wyrodną straszliwą kobietę, którą kiedyś kochał z całym zapałem tylko co przebudzonego serca, a z któréj zgroźne pragnienia zrobiły fałszerkę, zrywającą małżeństwo — i nakoniec morderczynię! Bo chociaż zamiar jéj nie udał się, już samo usiłowanie nadawało jéj tę nazwę!
— Tak, to rzeczywiście hrabina Ponińska przybyła do pańskiego pałacu, — bo czyliż nie ma do tego prawa? Może przeszkadza hrabiemu z cudzém nazwiskiem, w jego miłośnych przygodach, hrabiemu, który jeszcze jest żonaty?
— Niegodziwa! mruknął Eberhard, do czegóż chcesz mnie zmusić?
— Ach! masz mnie pan w swoich ręku, chcesz powiedzieć, pragniesz mnie upokorzyć, albo zmusić do jakiegoś kroku, bo dla czegóż zamykasz ten salon? Księżniczka już wróciła do swojego zamku — a przytém niejestem zazdrośna! Pan tak igrasz sachetnemi czyny i słowy, jakżebyś mnie miał zmusić do kroku, którego dobrowolnie nigdy nie uczynię! Proszę więc pana dozwolić mi ztąd wyjść swobodnie, otworzyć firankę i uniknąć sceny, która dla nas obojga mogłaby być bardzo bolesną!
— Zuchwała! ciężko nadużywasz mojéj cierpliwości. Co się w tém szkle zawiera?
— Czy chcesz pan pozbawić mnie wolności, polegając na szalonym żarcie tego nieznajomego? Widziałam i dowiedziałam się wszystkiego czego w tym salonie dowiedzieć się pragnęłam — chceszże pan ośmielić się na zatrzymanie mnie tutaj?
Eberhard zimno badawczy wzrok wpoiwszy w Leonę, przystąpił do ściany i nacisnął sprężynę, która poruszyła w dali umieszczony dzwonek. Zaraz potém otworzyły się drzwi w obiciu salonu i ukazała się w nich potężna postać Marcina.
— Co to ma znaczyć? zamierającym głosem spytała Leona.
— Pani hrabina — pomruknął Marcin, wielkiemi oczami przypatrując się mniszce.
Podaj krzesło téj damie, potém przynieś mi flaszeczkę z płynem czystym jak woda, która się znajduje w mojéj pracowni w ostatniéj przegrodzie mojego biurka! rozkazał Eberhard.
Marcin przysunął mniszce krzesło i odszedł.
— Co pan zamyślasz? bardziéj nalegająco spytała Leona.
— Siadaj pani, proszę, póki nie wypróbuję wina, do którego wypicia pani mnie wzywałaś! z przejmującą oziębłością odpowiedział Eberhard, nie spuszczając Leony z oka.
Zbladła, widząc, że znienawidzony ma ją w swojéj mocy — zacisnęła pięści — jakim sposobem ów nieznajomy dowiedział się o tak przebiegle ułożonéj tajemnicy? Gdyby nie on, to w téj chwili hrabia de Monte Vero byłby już trupem, i nikt nie mógłby powiedzieć, kto mu podał truciznę. Niktby o niéj nie pomyślał, niktby nawet nie przypuszczał, że się znajdowała na balu maskowym w gwiazdowéj sali!
A teraz wszystko chybiło!
Chodziło więc, aby za jaką bądź cenę usunąć niebezpieczeństwo téj chwili, albo uciekając się do wspaniałomyślności i dobroci Eberharda, albo przez zręcznie wymyślone objaśnienie, i Leona postanowiła użyć tego obojga, nie korząc się przed Eberhardem, bo tego nigdy ta szatańska kobieta z miną władczyni nie byłaby uczyniła!
Marcin powrócił i podał panu flaszeczkę ze szlifowanego szkła, zawierającą w sobie płyn czysty jak kryształ.
Eberhard postawił przed sobą na marmurowym stole jeszcze do połowy napełniony kieliszek Leony i swój, który mu podała — w każdy wpuścił kilka kropel z flaszeczki.
Gdy wino hrabiny nie zmieniło się wcale, wino w jego kieliszku przybrało ciemnawą barwę, która na samym dole kielicha prawie czarno wyglądała, bo tam znajdowały się główne trujące pierwiastki.
Marcin wyszedł, widocznie mocno wzruszony i mruczał za drzwiami:
— Niech siarczyste pioruny zabiją! Panie przebacz grzechy moje — to jest prawdziwy potępieniec w postaci uroczéj kobiety!
— No, pani hrabino, rzekł Eberhard, gdy znowu pozostał z Leoną sam na sam w salonie: co pani teraz powiesz?
— Iż byłoby nierozsądkiem, zapierać się mojego zamiaru! Tak, to ja wsypałam panu trucizny do wina — nie mogłam znieść widoku twojéj miłości dla innéj istoty — patrzysz pan na mnie przeszywająco, a ja ten wzrok znoszę spokojnie! Eberhardzie — nazywaj mnie szaloną — nazywaj zbrodniarką: namiętności mojéj duszy nikt nie wyjaśni, nie ułagodzi — raczéj zamorduję ciebie i siebie, aniżeli zdołam znieść, abym cię widziała, przy boku drugiéj!
Leona wyprostowała się, jakby przejęta i popychana olbrzymią namiętnością, przystąpiła bliżéj do Eberharda, który skrzyżował ręce i stał jak groźny sędzia.
— Hrabina Ponińska trucizną dowodzi swojéj miłości, rzekł lodowatym tonem, nie poruszając żadnym muskułem swojéj pięknéj, szlachetnéj, a w téj chwili niezmiernie stroskanéj twarzy — wyraziła to niegdyś, rujnując małżonka swojego przez fałszywe podpisy, małżeństwo zerwało się, a ją i jéj dziecię grzech pochwycił w swoje objęcia! Doprawdy, pani, miara przepełniona, wydaj wyrok sama na siebie!
Leona walczyła — jéj oczy rozszerzały się i błyszczały — drżała gwałtownie i pochwyciła za stojące blizko niéj krzesło.
— Dotykasz odwiecznej przeszłości, panie hrabio! Gdy cię nagle ujrzałam znowu owego wieczoru w cyrku w mojém mieszkaniu, ucieszyłam się i jakiś głos we mnie zawołał: Teraz znowu będziesz mogła wieść życie błogie i jasne, on wraca — on zapewne nauczył się przebaczać! Ale myślałeś inaczéj! Pierwszém słowem, które z ust twoich usłyszałam, było zaprzeczenie mi swojego nazwiska i wspomnienie o grzechu i hańbie! Wtedy oburzyła się dusza moja tém srożéj, bo znikły moje nadzieje! Gdy wówczas z wielką rozkoszą wspólnie z tobą byłabym szukała zatraconéj, byłabym ją znalazła i kochała — teraz obudziła się we mnie tylko nienawiść, zazdrość i wszystkie tak zwane furye serca ludzkiego, które mniemałam, że już przezwyciężyłam! Nie chciałeś więcéj należeć do mnie, — dobrze, więc niepowinieneś był także należeć do żadnéj innéj, chociażbyśmy przez to oboje zniszczeli i przepadli! — Tu Leona wskazała kieliszek z ciemno zafarbowaną cieczą — była zadowolona sama z siebie, bo postrzegła, że zamiar jéj nie chybił celu, że jéj słowa zadziwiły i wzruszyły Eberharda.
Lecz o ile szybko w skutek wywołanych wspomnień zabłysły oczy jego, o tyle również szybko zagasły, gdy hrabia do Monte Vero spojrzał w pysznie piękne rysy Leony, które ukrywały w sobie węża!
— Mówisz o odwiecznéj przeszłości, pani hrabino Ponińska, — to, coś mnie wyrządziła, nigdy się nie starzeje!
— Ani nawet po za grobem?
— Tam co innego — ale przez czas ziemskiéj naszéj pielgrzymki nigdy! Papiery, na których znajdują się pani fałszywe podpisy, dowody zerwania małżeństwa, są pomiędzy mojemi dokumentami — tam będzie także zachowana starannie, aż do ostatniéj kropli, trucizna, którą mi pani podałaś — są chwile, w których do tych dokumentów zaglądam, aby na nowo uprzytomnić sobie krzywdy, jakie mi wyrządzić zdołałaś! Słowem, widzisz pani, że los twój spoczywa w moich ręku, hrabino Ponińska, że odemnie zależy oddać cię sędziom ziemskim!
— Ziemskim, ale czy niebieskiemu sędziemu, panie hrabio? Ostatnie pańskie słowa jeszcze bardziéj utwierdziły mnie w mojém postanowieniu. Zamierzam na wieki usunąć się od wszelkich nagabań i niebezpieczeństw, od wszelkich pokus ziemskich! O kilka mil od miasteczka B. leży klasztor Heiligstein — tam schronić się pragnę, tam nie sięga moc pańska i władza pańska! Bywaj zdrów, hrabio Eberhardzie! Dobrodziejstwem będzie dla mojéj zakrwawionéj duszy, tam w pokucie i modlitwie szukać pokoju, którego tu na świecie nigdy nie miałam! Spal pan swoje dokumenta, wyléj te bezwładne krople twojego oskarżenia, jam wyższa nad pana, nad wszystkich, jako narzeczona niebios!
— Oby ci zatém Bóg raczył udzielić ulgi i łaski! Bo obłudnica w klasztorze jest bardziéj potępiona niż najprzewrotniejsza światowa wszetecznica! Idź i módl się! Niech cię Najświętsza Panna prowadzi! Dla takiego wyrzutka jak ty, samotność klasztoru to prawdziwe schronienie.
Te słowa jako poważne upomnienie wymówił Eberhard z całym zapałem swojego głosu — zdawało się, że szlachetny człowiek pragnie tę zgubioną istotę, tę plagę swojego życia ratować jeszcze i podnieść, aby w grzechach nie zatonęła!
Lecz Leona z tryumfującą wyniosłością przeszła obok niego ku niebieskiéj zasłonie, dumna i panująca, wyprostowana i czująca się nietykalną, przesunęła się, patrząc szatańsko na Eberharda, po salonowym kobiercu, szybko ukryła twarz w masce, mocno nasunęła kaptur i znikła za zasłoną, a potém torując sobie drogę pomiędzy maskami, opuściła gwiazdową salę i pałac.
Gdy Marcin na rozkaz Eberharda kieliszki i flaszeczkę zaniósł do jego pokoju, krzyżowiec odsunąwszy niebieską zasłonę, wrócił do salonu. Odszukał młodego oficera, i prosił, aby nikomu nie wspominał o szczególnym wypadku, i pozornie niczém nie zakłopotany wmieszał się między gości.
Bal maskowy, który hrabia de Monte Vero w czarownéj gwiazdowéj sali wyprawił dla dworu i przyjaciół, trwał wesoło i ochoczo aż do następnego poranku.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Füllborn i tłumacza: anonimowy.