Przejdź do zawartości

Tajemnice stolicy świata/Tom I/XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Tajemnice stolicy świata
Podtytuł Grzesznica i pokutnica
Wydawca Księgarnia Jana Breslauera
Data wyd. 1871
Druk Drukarnia Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Die Geheimnisse einer Weltstadt oder Sünderin und Büßerin
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XIII.
Piękna Małgorzata.

Gdy owéj nocy zachwycająca wincarka nagłe ujrzała się uwolnioną od towarzystwa starego lorda Wooda, — gdy powóz powiózł ją daléj po nocy, tak, że nie mogła pojąć co się z nią dzieje i dokąd jedzie, opanowała ją nieopisana trwoga, płakała gorącemi łzami — wołała — chciała wybić drzwiczki i wyskoczyć z powozu pędzącego jak strzała po ulicach stolicy.
Wtém nagle konie się zatrzymały. Ten, który tak długo niemi kierował, zsiadł, i serdecznie czując się zadowolonym przystąpił dc Małgorzaty, dręczonéj najstraszliwszém zmartwieniem, zrzucił płaszcz i przebranie i z uśmiechem zapytał, czy może wsiąść do powozu?
Twarz Małgorzaty mimowolnie wyjaśniła się, bo wuprowadzającym ją poznała znowu owego pięknego młodzieńca, którego widziała we śnie i który ją znalazł na maskowym balu.
Gdy służący księcia odebrał lejce i wsiadł na kozieł, książę prosił uśmiechającej się przez łzy dziewicy, aby się uspokoiła i jemu całkiem bez obawy powierzyła — zaręczał życiem, że ją w bezpieczne miejsce zawiezie.
A Małgorzata, jakby tak być musiało, jakby tak Bóg postanowił, wierzyła Jego słowom, pełna najczystszéj niewinności, małą, śliczną rączkę podała mu i nie pytała dokąd ją wiezie — bo czyliż mogło stać się jéj co złego?
I księciu szczególnie jakoś działo się w sercu, gdy coraz bardziéj podziwiał wzruszające zaufanie Małgorzaty i jéj przyjemność — po raz pierwszy w życiu doznawał nieporównanéj rozkoszy — nie byłby w stanie nadużyć takiego zaufania — zdawało mu się, że ją otacza jakaś świętość — a potém czuł znowu, że serce jego napełnia jakaś wyłączna radość, co chwila wzrastająca.
Cóż tedy w sercu księcia rozwijało się tak pałająco? Nie mogła to przecięż być miłość, bo mniemał, że to co miłością nazywają, już po kilkakroć uczuwał i znowu o tém zapominał.
Tymczasem książę Waldemar nie wiedział zupełnie co to jest miłość — przelotne falowanie krwi, pożądanie posiadania pięknéj kobiety, uważał za bozkie uczucie miłości, — a jednak wszystko to było tylko lichém odbiciem, niepocieszającym cieniem w szkole szambelana von Schlewe wyuczonym owego przemożnie od Boga człowiekowi na czas ziemskiej pielgrzymki nadanego błogiego dobra, które miłością nazywamy, które nagle poznajemy i w sobie uczuwamy jak objaw niewypowiedzianéj potęgi i wzniosłości.
Serca. Małgorzaty i księcia nagle poczuły w sobie płomienne oznaki słów tego objawu — miłość przesyłała swoje żarzące się iskry z oka do oka. Książę oczarowany urokiem téj niewinnéj istoty coraz bardziéj pragnął zupełnego posiadania Małgorzaty.
O milę prawie od stolicy leżała tuż przy pięknym parku w cichéj samotności piękna willa; tam zawiózł książę swój śliczny klejnot, swój kwiatek, tam miał on z dala od wszelkich nagabań i niebezpieczeństw, kwitnąć w ukryciu, kwitnąć dla niego! A chociaż teraz w zimie ogrody i drzewa smutno i niemile wyglądały, niech tylko nadejdzie wiosna, wtedy będzie tak pięknie w tym raju, jak sobie tego właśnie dla niéj życzył.
Urządzał on to wiejskie mieszkanie z całą wygodą, zaspakajał najdrobniejsze życzenia Małgorzaty, aby to nowe schronienie uczynić jéj jak najmilszém, i przyjmował jéj sługi, które słuchały każdego jéj skinienia. Codziennie konno do niéj przyjeżdżał, aby ją widzieć i słyszeć z jéj ust słowa, wzruszające całą głębią jego duszy.
Przeszły smutne dni zimowe, słońce wstępowało coraz to wyżéj, mile ocieniające willę lipy i kasztany zazieleniały, ogrodnik ubierał kwiatami balkon i terrasy; pierwiosnki i fiołki kwitnęły w zieleni przed ogrodem; skowronek, poprzednik wiosny, śpiewał w polu swą świergotliwą piosenkę, a liściowy dach coraz silniéj się rozwijał po nad parkiem, do którego wchodziło się przez tylny portyk wiejskiego domu.
Łagodne, ciepłe powietrze wiało, całując źdźbła — promienie słońca siały po mchu pierwsze leśne kwiaty, błękitne niebo sklepiło się nad staremi drzewami — leśni śpiewacy znowu się znaleźli, gwizdali i śpiewali; dzięcioły zastukały znowu dziobkami, a wiewiórki, te zwinne zwierzątka z czerwonemi ogonami, prawie tak dużemi jak całe ich ciało, wysunęły się z zimowych mieszkań w dziuplach starych drzew, i po wygodném wyciągnięciu się i oczyszczeniu cieszyły się budzącą się wiosną — tu i owdzie wyglądała z pomiędzy świżéj zieleni ciekawa głowa sarny, patrząc niewinnemi oczami ku źródłu, które jak odwieczny zegar leśny, jednokształt — nie z kamienia na kamień spływało. Ale zaraz uciekła przez gęstwinę do dalekiego wąwozu — bo spokojny wiatr, wiejący korzennie po gałęziach i krzakach, ostrzegł ją, wskazując, że po wązkiej ścieżce w tyle zbliżają się ludzkie istoty; a że nie mogła wiedzieć, iż to para kochanków zbliża się i pewno w téj pięknéj godzinie nie zakłóci jéj pięknéj swobody, wyniosła się więc ztamtąd szybko jak wiatr.
Wkrótce po zeschłych zeszłorocznych liściach w parku zaszeleściły czyjeś kroki — dziewczę w przezroczysto jasnéj sukience, piękne jak zwodnicza dryada, szło prowadzone przez młodego, przystojnego mężczyznę, który pysznie wyglądał w swoim świetnym mundurze! Ciężkie szako zdjął i pałasz odpasał, — szedł trzymając w ręku delikatną rączkę towarzyszki i używając wiosny rozmawiał z nią, poufale, a z jego twarzy ozdobionéj małym wąsikiem można było wyczytać, że najpiękniejsze godziny przeżywał w téj słodkiej oazie, z dala od przymusu i etykiety!
Dziewczę, które uśmiechnięte szczęściem szło obok niego i rozmawiając często ciemno-błękitne pełne duszy oczy nań zwracało, miało we włosach pierwsze narcysy, jego rękami wplecione!
Radość jaśniała na jéj pięknéj, pełnéj twarzy, a z pod czarownych ust podczas nieprzymuszonéj rozmowy, można było widzieć zachwycające, białe jak śnieg, wilgotnie świecące ząbki. Jéj drobne nóżki w delikatnych trzewikach ozdobionych małemi niebieskiemi kokardkami, suwały się tylko po ścieżce, i pozwalały domyślać się, jak czarownie pięknie i szlachetnie urządzona jest cała natura jéj ciała.
— O! nie ten tam kwiatek z żółtemi, jeszcze nieotwartemi perełkami, mój książę! prosiła całym wdziękiem miękkiego głosu, gdy jéj towarzysz pochylił się aby go zerwać: on oznacza łzy — a widzisz sam książę, nie dobrze wygląda przy tych białych gwiaździstych kwiatach, przy dzikich fiołkach i tych czerwonych pączkach!
— Masz słuszność, piękna Małgorzato: ale tę dziką pałającą miłość — muszę zerwać do twojego bukietu! Dobrze, dobrze, zabierzmy ją, a tam widać nocną psiankę, która pysznie pachnie.
Małgorzata i książę Waldemar, bawiąc się i żartując przechodzili po mchu i zbierali kwiaty, a lesiste wzgórza rozlegały się echem ich śmiechów i okrzyków.
Ponieważ stosownie do życzenia Małgorzaty sam nawet szambelan von Schlewe nie śmiał towarzyszyć księciu w jego codziennych wycieczkach do willi, w ktôréj mieszkała sama ze służącemi, więc rozmawiali, biegali i ukrywali się w zarosłych krzakach parku, — nie myśląc i nie bojąc się niczego złego, idąc tylko za niewypowiedzianą miłością, błądziła Małgorzata w dniach wiosennych przy boku księcia, po ścieżkach i wąwozach. Szczęśliwa była wierząc, że ukochany codziennie ją odwiedza, aby jak jéj to wyznał, używać przy niéj szczęścia miłości!
Małgorzata znalazła nakoniec istotę, na ktôréj jéj zbywało — tęsknota jéj ucichła, — doznawała nieopisanéj rozkoszy od chwili gdy znalazła młodzieńca, który się jéj ukazał we śnie jak zrządzenie. Ona, która od samego dzieciństwa nie posiadała nikogo, ktoby ją kochał, któremuby miłością odpłacić mogła, — ona, która z boleścią tęskniła do istoty, w którejby mogła nakoniec znaleźć i pozdrowić rodziców, siostry, przyjaciół i ukochanych, teraz radowała się, gdy ten młodzieniec przyjaźnie i z miłością tulił ją do siebie, i powiadał, że się nią opiekować pragnie!
I książę Waldemar dotrzymał tego co przyrzekł, on, który w szkole szambelana von Schlewe był na najlepszéj drodze do zostania najgorszego rodzaju Don-Juanem! Codziennie bywał w wiejskim domu, i godziny, które w tym małym raju przeżywał, liczył do najpiękniejszych.
— Stworzony do sielankowych igrzysk i słodkich godzin! pozwalał sobie mawiać pan von Schlewe, który teraz, gdy utracił wszelką nadzieję rozkoszy jaką w nim wzbudzało czarowne dziecię, słowami swojemi kłół jak zatrutemi strzałami.
Nie śmiał jednak posuwać się za daleko, bo książę rzeczywiście zapalał się coraz gorętszą miłością dla pięknéj Małgorzaty; musiał raczéj bardzo miarkować swoje nieumyślne uwagi i niezmiernie ukrywać chybione współzawodnictwo.
Małgorzata nie myśląc o przyszłości ani o mozliwéj odmianie, a żyjąc jedynie rozkoszą chwili, pełna wiary, że Waldemara niebo jéj zesłało, nie pytała o nic, nie myślała o niczém, lecz nagle ujrzała wschodzące słońce miłości i kąpała się w jego świetle, — dusza jéj radowała się, a kiedy po raz pierwszy zeszła do parku, samotna wśród budzącéj się wiosny, nie mogła zamknąć w sobie tego, co serce jéj aż ku pęknięciu wzdymało, i musiała je z siebie wyrzucić.
— Wiecie wy kochane drzewa i kwiaty — zawołać muszę, że on kocha mnie! — znalazłam go, tego, do którego tęskniłam! O! jak on dobry i troskliwy — i czémże mu mogę podziękować za tyle miłości i dobroci, jak mam mu to odpłacić! O Boże wielki na niebie! pozwól tylko abym mu mojéj wdzięczności i miłości wiernie dowieść mogła!
Brzmiało to tak czysto i niewinnie jak słowa anioła!
Książę zaledwie mógł się doczekać chwil, które przepędzał u pięknéj Małgorzaty i które przeciągały się coraz bardziéj — z razu były to tylko godziny, potém pół-dnie, a wreszcie Małgorzata już od samego rana często dostrzegała chmurę kurzu, zapowiadającą, że jéj kochanek pospiesza do niéj drogą!
Potém radośnie klaskała w ręce i wołając zbiegała ze schodów, a służące za nią z dala, przez coraz bardziéj rozwijający się wchód do kraty, aby przyjąć księcia i okazać mu, że go z radością oczekiwała.
A książę całował jéj drobną rączkę i czoło i patrzał na dziewicę pełném miłości okiem. W salonie stał fortepian, nauczycielki przybywały w ekwipażach księcia do domu wiejskiego i uczyły Małgorzatę grać, tudzież udzielały jéj innych nauk, a uczyła się tak szybko i chętnie, że wkrótce umiała akompaniować pieśniom swoim na fortepianie!
Szczęście miłości rozpogadzało ją i napełniało — można było czytać niewypowiedzianą radość w jéj pięknych oczach, i teraz chętnieby widziała cały świat tak szczęśliwym jak była sama!
Przypomniał się jéj biedny ogrodnik Walter, który miał tyle dobrego serca i tak ciężko pracować musiał — chciała mu los poprawić i prosić, aby uprawiał ogród, który leżał przed jéj przecudnym domkiem, i aby dla niéj poświęcił swoje siły; tym sposobem spodziewała się wyświadczyć mu prawdziwe dobrodziejstwo, i postanowiła pamiętać o wszelkich potrzebach poczciwego Waltera.
Książę, któremu serdecznie i niewinnie swą prośbę przedstawiła, bez wątpienia wierzył w serdeczną miłość ludzkości i w dobroć Małgorzaty, i chętnie zezwolił na jéj prośbę — bo jakże téj czarownéj istocie, która tylko dla niego żyła, mógł odmówić życzenia, które ze skromnym i miłośnie proszącym uśmiechem wypowiedziała?
Małgorzata kazała zaprosić ogrodnika do wiejskiego domu i przyszedł — ale nie przywitał jéj tak uprzejmie jak dawniéj, stanął z daleka i przypatrywał się przepychowi ogrodu i willi — ujrzał Małgorzatę w slicznéj białéj sukni z ozdobami, i mimowolnie boleśnie pokiwał głową — bardzo prędko poznał zmianę i już mógł tylko myśleć o przeszłości i o postradaném szczęściu.
Ale Małgorzata niestroskana i życzliwa, wyszła naprzeciw niego i jak dâwniéj podała mu rękę na powitanie. „Kochany Walterze, przemówiła serdecznie, kazałam cię tu prosić, aby cię o coś zapytać.“
Walter niezmiernie był wzruszony, gdy w dłoni swojéj twardéj od pracy, poczuł małą rączkę Małgorzaty, i tak od razu posmutniał, tak go serce zabolało, iż mu się na płacz zbierało — dziewczyna, którą od lat kilku znał i kochał, przyjęła go przychylnie, to mu przyjemność sprawiło — lecz otaczał ją taki przepych, że się o nią lękał.
— Chciałam zapytać cię, czy nie zechcesz zaniechać twojej ciężkiéj pracy, a raczéj zarządzać tutejszym ogrodem? Myślę, że ci to będzie przyjemniéj i lżéj! Cóż? czy zgadzasz się?
— Nie, Małgorzato... tego ja uczynić nie mogę!
— Jakto! odmawiasz mi? Tego się nie spodziewałam Walterze!
— Pozostanę raczéj przy mojéj ciężkiéj pracy, bo mi się zdaje, że tutaj nie wytrzymam Małgorzato!
— Alboż ogród nie piękny? I myślisz może, że dbać o ciebie nie będę? Zawsze byłeś dla mnie tak dobry, tak przychylny, chciałabym ci odpłacić!
— Nie masz nic do odpłacenia, a tutaj będę ci tylko zawadzał Małgorzato! Zdaje się, że mnie coś ztąd wypędza, a potém znowu, że powinienem pozostać przy tobie jak dawniéj, abyś miała obrońcę! Ale ty się na to uśmiechasz i słusznie, bo jesteś teraz bogata pani, a ja tylko ubogi robotnik! Zostaw mnie tam gdzie jestem — nie gniewaj się na mnie — bo inaczéj nie mogę! Oto chociaż teraz już nie przechodzisz koło płotu, w swojéj czarnéj sukience, która tak passowała do mojego biednego surducika, chociaż nie nosisz koszyka na ręku i nie śpiewasz tęsknéj piosenki, chociaż opuściłaś chatkę i zostałaś znakomitą, damą, w duchu jednak widzę cię jeszcze zawsze tam, przy nas, i błogi dla mnie ten widok! Często jeszcze zdaje mi się, że słyszę twój miły śpiew — ale to tylko wiatr nocny, który pomiędzy drzewami i krzakami szeleści po kamieniach, na których w czarnéj sukience siadywać lubiłaś!
— O, ja mam jeszcze Walterze, tę czarną sukienkę! powiedziała Małgorzata i po tych słowach ogrodnika, zamyślona spojrzała przed siebie — śledziła jego myśli — wreszcie rzekła nagle:
— O, i tu także pięknie w parku, Walterze, i tu chodzę ja i przesiaduję równie chętnie, a wieczorami śpiewam także jak dawniéj...
— Tylko, że ja już tego śpiewu słuchać nie mogę!
— Jeżeli ogród tutejszy uprawiać będziesz, to możesz go słyszeć!
Walter widocznie walczył z sobą.
— Bądź zdrowa, Małgorzato, powiedział potém i szybko się odwrócił; może późniéj znowu się obaczymy. Niech cię Bóg ma w swojéj opiece! Kwiat, który nosisz we włosach, piękny jest, ale przekwitnie i zwiędnie... bądź zdrowa! nie mogę inaczéj!
I Walter odszedł szybko. Małgorzata patrzała za nim zdziwiona — prawie nie wiedziała co wyrzec na te wszystkie słowa Waltera, co o nim myśleć — rozmaitemi uczuciami miotana, powoli wróciła na terras i nakoniec ujrzała wznoszący się tuman kurzu — serce jéj rozradowało się — Waldemar nadjeżdżał!
Zapomniała o dziwnych słowach Waltera, zapomniała o jego krótkiéj i niewdzięcznej odmowie. Szczęśliwa skoczyła na schody, i przez ogród zbiegła do ozdobnéj żelaznéj kraty. Książę zsiadł z konia, szczęśliwie uśmiechnięty przyjął kochankę w swoje objęcia, i wesoło gawędząc wrócił z nią do domu, bo nadchodził wieczór, a w parku było wilgotno i chłodno.
Były to szczęśliwe chwile.
W ozdobnym i wygodnie urządzonym pokoju, łagodnie oświetlonym pełnym smaku kandelabrem, siedzieli oboje rozmawiając — służąca podała wino. Małgorzata i książę trącili się i poczerpnęli z kieliszków — potém ona pobiegła do fortepianu, grała i śpiewała. Waldemar stał za nią i zawisł wzrokiem na jéj czarownéj postaci i słuchał, fantastycznych pieśni ukochanéj.
Nakoniec gdy gorącemu jego sercu nie wystarczało to słuchanie i patrzanie, objął ją i uśmiechając się zaprowadził na miękką, zapraszającą ottomankę.
Małgorzata spojrzała uszczęśliwiona w jego błyszczące oczy, aby się tym sposobem na nowo przekonała, że swą tęsknotę uciszyć winna, a szepcąc przysiągł jéj swoją niewypowiedzianą miłość — z bijącém sercem, płacząc z rozkoszy usłyszała te słowa — łono jéj wznosiło się zachwycone, pokonana pochyliła się ku jego sercu i odpowiedziała na pocałunek, który wycisnął na jéj pałających ustach.
— Jestem wiecznie, wiecznie twój, szeptał książę, ale i ty musisz być moją!
I Małgorzata zupełnie była jego. Bezwłasnowolna, pełna nieopisanéj miłości, widziała, że wszystko w koło niéj przed nim znika i zapada się — gorąca rozkosz zawrzała w jéj sercu i żyłach — szczęśliwa zawisła na jego piersi.
— Moje dziecię — o moje dziecię! zabrzmiało coś z cicha jakby przez usta jakiegoś ducha wyzionięte i rozległo się po lekko oświetlonym pokoju.
Był to głos Eberharda, upominająco rozlegający się w téj pełnéj zrządzenia chwili.
— Małgorzata nie słyszała — ona słuchała tylko poszeptywanych przysiąg kochanka, który nakoniec całkiem ją chciał posiąść — bez wątpienia, bez kwestyi poddała się pod jego moc — gorące, miłosne tchnienie pocałunkiem przebiegło z serca do serca — rozkosz rozrzewniała ją...
— Małgorzato! rozległo się, jakby ją wołał duch opiekuńczy.
— Przepadło — przepadło! Miłość za nadto rozgorzała... płomienie jéj wszechwładne objęły samotną parę w wiejskim domu — księcia i dziewczynę z ludu.
Przejął ją jakiś bozki zachwyt — ale przed pałającym światem miłości, który w téj chwili czarownic i wszechwładnie otoczył, upadło cudowne państwo niewinności — i zapadało się coraz głębiéj na wieki zatracone, na wieki nieuratowane.
Jeszcze błyszczało jak dalekie i w mgłę zapadające świetne kopuły i kościoły świętych...
Wreszcie znikł ostatni połysk...
Aniołowie boleli. Anioł opiekuńczy Małgorzaty odwrócił się od niéj płacząc, i zagasił świętą pochodnię, z którą jéj dotąd przewodniczył.
Gorące tchnienie powiało po ziemi, rozwinęło pączki i przemieniło je w bujne kwiaty...
Ale wśród nocy rozległo się ostrzegające „biada“, i doszło aż do pokoju kochanków.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Füllborn i tłumacza: anonimowy.