Tajemnice Paryża/Tom I/Rozdział XXXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnice Paryża |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Mystères de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Noc była jasna i zimna.
Podług rady Bakałarza, Puhaczka udała się z nim w głąb parowu, blisko miejsca, gdzie Barbillon czekał z powozem. Kulas czatował na powrót Marji i miał ją zaprowadzić do parowu pod pozorem niesienia pomocy starej kobiecie. Zdaleka usłyszał, że Marja rozmawia z wieśniaczką. Marja powraca nie sama, wszystko stracone. Pobiegł więc uwiadomić o tem Puhaczkę.
— Jest ktoś z dziewczyną, — rzekł po cichu.
— Bodajże ją djabli porwali! — zawołała Puhaczka z gniewem.
— Nie jestem wprawdzie silny, ale jeżeli chcecie, rzucę się na wieśniaczkę, schwycę ją za nogi, będę kąsał, i nie puszczę, tymczasem ty, Puhaczka, możesz uprowadzić dziewczynę, — zawołał Kulas.
— A jeżeli będą krzyczeć? wydzierać się? usłyszą je na folwarku i nadbiegną z pomocą. Nie tak łatwo unieść opierającą się dziewczynę, — rzekła Puhaczka.
— A mają jeszcze z sobą dużego psa, — dodał Kulas.
— Ten mi nie straszny, — odparła Puhaczka. — Mówże, Bakałarzu, co tu robić?
— Dziś nic nie zrobimy, — odpowiedział bandyta.
— Cóżto, mamy stracić tysiąc franków? Dawaj noża!
zabiję wieśniaczkę, żeby nam nie przeszkadzała, a we dwoje z Kulasem damy radę dziewczynie.
— Ale pan w żałobie kazał, żeby nikogo nie zabijać.
— Cóż stąd? nic mu, za nią nie policzymy. Dawaj noża!
— O, nie zabijaj, Puhaczko! — błagał Kulas przelękniony, — nie zabijaj! to okropne!
— Dawaj noża! mówię ci.
— Nie, — rzekł bandyta, — jutro dosyć czasu.
— Boisz się, tchórzu! — rzekła Puhaczka z dziką pogardą.
— Nie boję się, ale mogłabyś uderzyć nietrafnie i zepsuć całą robotę.
Tymczasem brytan poczuł obcych, stanął i zaczął szczekać.
— Słyszysz psa? dawaj noża! prędko! albo...
— Odbierz mi go... jeżeli możesz! — rzekł Bakałarz.
— Już po wszystkiem! Już przeszły! — zawołała Puhaczka. — Zapłacisz mi za to, przeklęty! Tysiąc franków straciliśmy z twojej łaski.
— A możeśmy dwa albo trzy tysiące zyskali, — odparł Bakałarz z powagą. — Powróć do Barbillona i jedź z nim na miejsce, gdzie czeka pan w żałobie, powiesz mu, że dziś nie można było nic zrobić, dopiero jutro.
— A ty? — spytała Puhaczka jeszcze zagniewana.
— Słuchajże, dziewczyna codzień sama jedna odprowadza księdza; jutro niezawodnie nam się uda.
— Ale ty? ale ty?
— Kulas zaprowadzi mnie do folwarku, na którym mieszka dziewczyna; powie, że jest moim synem, że ja, biedny wyrobnik, oślepłem przypadkiem i że zbłądziliśmy, chcąc przejść krótszą drogą, polami. Poprosimy o nocleg na folwarku. Wieśniacy uwierzą i przyjmą nas na nocleg. Kulas obejrzy drzwi, okna i rozkład domu.
— Zawsze mądry! zawsze dobrze wymyślił! — zawołała ułagodzona Puhaczka. — No, mów dalej!
— Jutro nie wyjdę z folwarku; powiem, że jestem słaby, że nie mogę chodzić, a na dowód pokażę im ranę, którą mam ma nodze od kajdan. Wieczorom, gdy dziewczyna wyjdzie z księdzem, powiem, że mi lepiej. Pójdę za nią zdaleka, z Kulasem, a potem zaczekam tu w parowie. Nie będzie się nas bała jako znajomych, a gdy zbliży się i dostanę ją w moje ręce, to bądź pewna, że tysiąc franków nam nie zginie. Ale to niedość; za kilka dni możemy tu przysłać Barbillona albo kogo innego na połów, pod warunkiem, żeby się z nami podzielił.
— Niema tobie równego, mój ślepcze! — zawołała Puhaczka, ściskając Bakałarza. — Zgoda! plan prześliczny! Słuchaj, jak całkiem zaniemożesz, to będziesz tylko, radził złodziejom, a zarobisz tyle, co najlepszy adwokat. Jutro więc tu na ciebie czekam.
— Dobrze, Puhaczko, do jutra.
— A! zapomniałam dać wosku Kulasowi, a na folwarku trzeba zrobić odciski zamków. Czy potrafisz dobrze odcisnąć?
— Potrafię, ojciec mnie nauczył. Jużem dla niego odcisnął zamek od szkatułki szarlatana, którą chowa w ciemnym pokoiku.
— Do jutra, Puhaczko.
Baba odeszła do powozu. Bakałarz z Kulasem wyszli, z parowu i skierowali się do folwarku.
Dziwny zbieg okoliczności zbliżył tym sposobem Anzelma Duresmel do żony, której nie widział od czasu skazania na galery.