Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom II/XVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tajemnica grobowca
Podtytuł Powieść z życia francuskiego
Wydawca Redakcja Kuriera Śląskiego
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia Kuriera Śląskiego
Miejsce wyd. Katowice
Tytuł orygin. Simone et Marie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVI.

— Ho! ho! matko! — odezwał się ze śmiechem jeden z trzech sąsiadów — widocznie sprzykrzyła się wam robota z nami i wolicie gazety.
— Więc lubicie, matko, czytać o zawikłanych wypadkach? — spytał jeden z jedzących.
— I jak jeszcze.
— To zapewne czytaliście także o tem, co się stało na cmentarzu Pere Lachaise?
Mniemana tandeciarka powściągnęła mimowolnie wzruszenie, a oczy jej zaświeciły się z radości.
— O, moje dzieci! — rzekła, załamując ręce i udając przerażoną — to ci wypadek, aż skóra marznie, gdy o tem pomyśleć. Wystawcie sobie: mężczyzna i kobieta! oboje prawie o jednym czasie, w grobowcu i w karecie! Ho, ten, co to zrobił, to nielada majsterek!
— A jednak złapał się! — wtrącił suchotnik.
— Złapał się! — powtórzyła agentka, patrząc na Galoubeta i Sylwana Cornu.
— Złapałby się dopiero wtedy, gdyby go schwytano.
— E, to go nie minie, zobaczycie! — odezwał się Galoubet.
— Jakże go mają złapać? — podchwyciła pani Rosier.
— Niechaj tylko poznają którego z trupów w Mordze, zaraz to ich na ślad naprowadzi.
— Mnie mówiono — żywo wtrąciła Aime Joubert — że mężczyznę w Mordze poznano, że to ma być dawny żołnierz, który potem był za służącego u jakiegoś bogatego pana.
Galoubet parsknął śmiechem.
— Gadaniny! — zawołał — żołnierz kamerdynerem bogatych państwa! e! pani matko, nieboszczyk był takim żołnierzem, jak ja, a takim kamerdynerem, jak wy margrabiną.
Oczy pani Rosier znowu się zaświeciły.
— To chyba musicie coś wiedzieć? — spytała z miną jak najdobroduszniejszą.
Sylwan Cornu kopnął Galoubeta pod stołem, co znaczyło: „milcz, przeklęty gaduło!“
Galoubet zrozumiał i sam w myśli przyznał koledze najzupełniejszą słuszność, bo czuł, że się zbyt nieostrożnie odezwał.
Starał się też to zatrzeć.
— E! znać go nie znam — odrzekł — gdybym go znał, poszedłbym zaraz o tem powiedzieć. Każdy myśli, że mu się widzi, otóż ja sobie myślę, że ten człowiek wcale nie patrzy na dawniejszego żołnierza, ani na kamerdynera.
— Dobrze, dobrze — pomyślała sobie Aime Joubert — czepiaj się płota, jak pijany, a ja już wiem, że ty będziesz musiał wszystko wyśpiewać.
Nalała sobie i rzekła, składając gazetę i chowając ją do kieszeni:
— A czybyście nie pomówili o naszym interesie?
— Nie, lepiej już jutro.
— No, ale gdzie się zobaczymy, mój synku?
— Tutaj, jeśli chcecie!
— Dobrze.
— Przyniosę z sobą towar.
— Kiedy?
— Jutro zrana.
— O której?
— O ósmej. Zalejemy robaka wódką.
— Już tu czekać na mnie nie będziecie, a żebyście wiedzieli, jak chciałabym zawiązać z wami stosunki handlowe, dziś funduję całej kompanji.
Uraczyła jeszcze towarzyszy wódką i zapłaciła rachunek.
To samo uczynili Sylwan Cornu i Galoubet.
Trzej inni zamierzali część nocy spędzić przy kartach.
Agentka i dwaj złodzieje razem wyszli na ulicę.
— A dokąd pójdziecie?
Aime Joubert odpowiedziała na chybił trafił pijanym głosem
— A na ulicę św. Ludwika idę.
— A to akurat, jak my — zawołał Galoubet. — Daj mi mamusiu łapkę, to cię odprowadzimy. Nasze mieszkanie na ulicy Miedzianej.
Ani na chwile nie zawahała się agentka.
Trzy nasze działające osoby doszły razem do rogu ulicy de Ponts.
— No i już w domu pani jesteś. Ulica de Ponts przerzyna ulice św. Ludwika — rzekł, zatrzymując się Galoubet.
— Cóż teraz, lepiej z nóżkami?
— Tak, odrobinkę, powietrze mnie orzeźwiło, za pięć minut już będę w domu. Dziękuję wam, koledzy, do widzenia do jutra.
— Do jutra — powtórzyli obaj.
Aime Joubert weszła na ulicę de Ponts — zataczając się po chodniku.
Sylwan Cornu i Glouhet skręcili na lewo i poszli wybrzeżem Orleańskiem, o dwadzieścia kroków Galoubet przystanął.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.