Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom II/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tajemnica grobowca
Podtytuł Powieść z życia francuskiego
Wydawca Redakcja Kuriera Śląskiego
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia Kuriera Śląskiego
Miejsce wyd. Katowice
Tytuł orygin. Simone et Marie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.

— A mnie zdaje się — rzekł naczelnik policji śledczej — że ludzie szukający miejsca na skład, przypadkowo grobowiec ten wybrali, tem bardziej, że tam nikt nie pochowany.
— A zatem nikt tam nie przychodził — dodał komisarz.
— Zatrzymuję panów na tem — rzekła triumfująco agentka.
— Własne słowa panów stwierdzają słuszność moich domysłów. Tak, zwłoki hrabiny Kurawiew wydobyto przed dwudziestu trzema laty i przewieziono do Rosji. Odbyło się to jednak tajemniczo, ażeby nie zwrócić uwagi publiczności. W ówczesnych dziennikach wcale nie pisano o tem, któż więc znać mógł owe szczegóły?
— To prawda, tylko jeden hrabia Iwan.
— Powtarzam znowu, że osoba hrabiego nie powinna być wcale wmieszana do śledztwa w tej zbrodni! — przerwała pani Joubert dość niecierpliwie. — Młody Rosjanin nie winien, wcale nie winien, wszystko się odbyło bez jego wiedzy. Jest jeszcze drugi człowiek, łotr, który dobrze wiedział, czy z daleka musiał się dowiadywać wszystkich szczegółów dotyczących zabitej hrabiny. Człowiek ten, którego mi nieomylnie wskazuje instynkt nazywał się Franc Mueller w Berlinie i zuchwalstwo do tego stopnia doprowadził, że w Szwajcarji zapisał się pod swem prawdziwem nazwiskiem.
— Lartigues! — zawołali wszyscy trzej jednogłośnie.
— Dowodów na to nie mam, ale gotowam przysiądz, że tak jest. Kiedy w mej głowie przedstawia się myśl tak wyraźnie i tak uporczywie, bardzo rzadko bywa błędną; a w tym razie prawdopodobieństwo przechodzi dla mnie w pewność. Poprzednie poszukiwania dowiodły mi, że Piotr Lartigues należy do stowarzyszenia tajnego, którego zadaniem jest wyzysk na wielką skalę. Skądże wiecie panowie, że teraz nie znajdujemy się wobec tej bandy, której jednym z głównych członków musi być Lartigues, jeśli nie samym naczelnikiem, bo mistrzem bywa w pomysłach. Niezawodnie wskazał grobowiec Kurawiewów za odpowiednie miejsce do składania korespondencji jego wspólników i rzeczywiście nie podobna lepszego wynaleźć, gdyż trudno podejrzewać mężczyznę lub kobietę, przybywających, ze smutną miną na cmentarz i wchodzących do grobowca z wiankiem nieśmiertelników w ręce. Któż, nie będąc uprzedzony mógłby co złego o tem pomyśleć?
Wszystko, co mówiła Aime Joubert odznaczało się tak nieprzepartą logiką, że ani Gibray, ani jego koledzy nie mogli jej ani słowem nic zarzucić.
Myśli agentki im się też udzielały. Pogląd, jaki na rzecz miała, do nich także przechodził.
Dziwiło ich tylko jedno, zdumiewająca przenikliwość, instynkt prawie prorocki tej kobiety, która zaledwie przed dwiema godzinami poznała zagmatwaną sprawę i już światło zaczęła rzucać tam, gdzie oni same tylko ciemności widzieli.
Czytelnicy wiedzą, o ile domysły Aime Joubert zbliżone były do rzeczywistości, pojmują więc to tem bardziej.
Po chwilowym namyśle agentka mówiła dalej;
— Wszystko potwierdza me przypuszczenia. Lartigues podróżował zagranicą. Widziano go w rozmaitych krajach. Celem podróży było porozumienie się ze swymi wspólnikami. Potem przybywa do Brukseli, zbliża się do Paryża i przyjeżdża tu wreszcie, ażeby popełnić, albo polecić komu nową zbrodnię.
I okrutnym tonem Aime Joubert dodała:
— O! gotowam myśleć, że Pan Bóg ułatwia mi zemstę! Przedawnienie, uwalniające go od kary, za dawne jego czyny, za morderstwo hrabiny Kurawiew istnieć nie może wobec nowej zbrodni. Będę mogła żądać nad nim wymiaru sprawiedliwości!
Kareta zatrzymała się.
Przyjechano do sądu.
Wybiło pół do szóstej.
Pani Rosier, zobaczywszy, która godzina, przypomniała sobie nagle, że Maurycy obiecał jej przyjść na obiad punkt o szóstej.
— Bardzo mi się spieszy — rzekła do Gibray‘a — czekają na mnie w domu o godzinie szóstej. Możebyśmy się pospieszyli.
— Załatwimy się za kilka minut.
Prędko przeszli do gabinetu, dobrze nam już znanego i sędzia śledczy wyszukał ćwiartkę papieru, powycinaną i złożoną, którą uważał za całkiem niepotrzebną.
Podał ją Aime Joubert.
Rozwinęła papierek i krzyknęła z radosnem zdziwieniem.
— Cóż to takiego? — zapytał Gibray.
— Powiada pan, że ten papierek nie ma żadnej wartości!
— A czyż ma jakąś wartość, dla mnie nieznaną?
— Czy ma? I jaką jeszcze!... To może być światło w ciemnościach. Nitka Arjadny u wejścia do labiryntu.
— Co pani w tym papierku widzi?
— Dziwię się, że się pan nie domyślił! Czyż by pan po tem wycinaniu nie poznał, że to jest zwykły sposób do czytania korespondencji dyplomatycznych ambasady?
Przecież to jest kratka!
— Kratka? — powtórzył Paweł de Gibray. — Czyżby to była kratka?
— Niezawodnie. I jutro dam panu dowód, sama ją zastosowując. Kratka ta, znaleziona przy zabitym, coraz bardziej potwierdza moją pierwszą myśl. Tak, do czynienia mamy ze stowarzyszeniem łotrów i jeden ze wspólników po prostu zamordował dwóch ze swoich kolegów. Przed chwilą odezwałam się z domysłem, że Lartigues uczestniczy w tej bandzie, teraz twierdzę to stanowczo. Przed dwudziestu pięciu laty, widziałam w jego pugilaresie taki sam papierek i jak pan dzisiaj, nie nadawałam mu żadnego znaczenia. Doświadczenie przekonało mnie później, żem się myliła. Lartigues nie dawno przyjechać musiał do Paryża. Jeżeli go nie ma, to znowu przyjedzie, bo sądzi i może się uważać za niezagrożonego żadnem niebezpieczeństwem. Nikt go nie zna, — tak sobie mówi nic mu nie grozi... łotr zapomniał o mnie! To Bóg natchnął panów myślą, żeście zażądali mej pomocy! Panie Gibray, niech mi pan z łaski swej pozwoli wziąć z sobą ten papierek, muszę mu się przyjrzeć, gdy będę miała głowę swobodniejszą!
— Proszę, niech pani weźmie!
— Jutro — chciałabym obejrzeć grobowiec Kurawiewów na cmentarzu Pere Lachaise.
— Pojadę z panią!
— Chciałabym także zobaczyć karetkę, — gdzie znaleziono zabitego.
— Karetka, stoi na dziedzińcu prefektury.
— Bardzo dobrze. Jacy agenci śledzili w tej sprawie?
— Jodelet i Martel — odpowiedział naczelnik policji śledczej.
— Niech pan każe im i jeszcze sześciu innym ludziom przejrzeć dziś w książkach policyjnych i we wszystkich hotelach paryskich nazwiska podróżnych, którzy wyjechali 31 grudnia. Jutro o godzinie dziesiątej czekać będę na Jodeleta i Martela w domu przy ulicy Meslay, i proszę o klucz od mieszkania.
— Zaraz go pani dam, gdy stąd wyjedziemy — odezwał się komisarz.
Aime Joubert mówiła dalej:
— Tam powiem im, co mają czynić. Potem przyjdę tutaj i prosić będę, ażeby panowie pojechali ze mną na cmentarz.
— Będę gotów.
— Może mi pan dać fotografie, o które pana prosiłam?
— I owszem, oto są, niech pani z nich wybierze najlepsze.
Uczyniła to też policjantka i wyszła z gabinetu sędziego śledczego z naczelnikiem policji i komisarzem do spraw sądowych.
Ten wręczył jej klucz od mieszkania przy Meslay i zawiadomił Jodeleta i Martela, że ich oczekuje.
Pani Rosier wsiadła do karetki i zawołała do woźnicy:
— Ulica Victoire! Sto su! Prędko!
Przyjechano na ulicę Victoire.
Aime Joubert wysiadła, zapłaciła woźnicy i odprawiła go.
Chociaż jechali prędko, było już kwadrans na siódmą.
Maurycy od dwudziestu minut czekał w saloniku przed sutym ogniem na kominku.
Wstał na spotkanie pani Rosier, pocałował ją w oba policzki i zawołał wesoło:
— Dzisiaj nie będziesz mnie już łajała. Sama się spóźniłaś.
— Raz jeden się nie liczy! — odpowiedziała takim samym tonem agentka.
Potem ujęła w obie ręce czarnowłosą głowę Maurycego i pocałowała go w czoło.
Biedna kobieta! biedna matka! człowiek, którego całowała z taktem uczuciem, był zabójcą, którego powinna była szukać i oddać na rusztowanie, a zabójca ten był własnym jej synem.
Jednak nic jej nie niepokoiło. Nie ostrzegał jej żaden instynkt.
Służąca otworzyła drzwi od jadalnego pokoju i rzekła:
— Do stołu podane.
— To chodźmy.
Aime Joubert wzięła pod rękę swego syna, który patrzał na nią z uśmiechem i poprowadziła go do stołu, gdzie czekał na nich smaczny obiad.
Rozmowa była ożywioną, ale obiad niedługo trwał.
O dziesiątej Maurycy pożegnał się z tą, którą nazywał drogą opiekunką.
— Pamiętasz, co obiecałeś? — spytała Aime Joubert, odprowadzając Maurycego do sieni.
— Co do czego?
— Obiecałeś napisać do mnie, w razie, jeżeli nieobecność twoja w Paryżu potrwa dłużej niż trzy dni.
— Nie zapomnę.
— Liczę na to; bardzobyś mnie zmartwił, gdybyś nie dotrzymał słowa.
Maurycy przygotował walizę na dzień następny, zebrał notatki, z któremi jechać miał do Vique-sur-Bresne i schował je do pugilaresu wrazi z „kratką“, podług której pisać winien był do kapitana van Broke w razie potrzeby.
Pugilares włożył do torby podróżnej, a potem zasnął w łóżku.
Zostawmy go śpiącego.

★ ★ ★

Natychmiast po odejściu Maurycego pani Rosier włożyła na głowę kapelusz, zarzuciła na siebie mantylę i wyszła.
O dwadzieścia kroków od domu Aime Joubert zatrzymała niezajętą karetkę i kazała zawieźć się na bulwar św. Marcina pod numer 61.
Tutaj odprawiła karetkę i weszła do domu.
Na środku korytarza zatrzymała się przed drzwiami, włożyła klucz do zamku, otworzyła i weszła do sypialni.
Z sypialni weszła do innego pokoju z ogromnemi szafami.
Otworzyła je.
W szafach znajdował się wielki zbiór najróżnorodniejszych ubiorów kobiecych dla wszystkich stanów.
Były tu i wspaniałe stroję bogatej modnisi i łachmany żebraczek, kaftany przekupek i habity zakonnic.
— Wszystko tak dobrze jest zachowane, jak dawniej — mówiła do siebie pani Rosier — nic się nie zmieniło.
Zamknęła szafy, wróciła do saloniku, oświetlonego ogniem na kominku i przystąpiła do stoliczka, na którym leżał papier różnego formatu, koperty rozmaitej wielkości, kałamarze, pióra, tak różnorodnego koloru itd. itd.
Na stole tym postawiła lampę, usiadła na wygodnem krześle i wyjęła z kieszeni notes, — który jej podarował sędzia śledczy.
W notesie prócz zapisanych uwag i wiadomości z protokółów śledztwa mieściła Się także „kratka“, znaleziona przy tatuowanym mężczyźnie.
— Jutro — rzekła do siebie Aime Joubert — przejrzę raz jeszcze papiery Gibraya. Dziś muszę odczytać notatki i znaleźć klucz do zrozumienia tej kratki, którą mam u siebie.
Wzięła powycinany papierek, rozwinęła go, położyła przed sobą i zaczęła mu się przypatrywać z głęboką uwagą.
Wycinki były podłużne i wszystkie, jednakowej wielkości.
Na rogach widniały czarne punkciki, odbijające od białego papieru.
— Kratka musiała już być używana — rzekła agentka — pióro zawalało rogi wycinków. Muszę poszukać, czy jest tu u mnie poliniowany w kwadraciki papier, jakiego się używa właśnie w takich razach?
Kratka, jaka w tej chwili znajdowała się przed oczami pani Rosier, ma grać dość ważną rolę w opowiadanej przez nas historji.
Dlatego uważamy za potrzebne wytłomaczyć czytelnikom naszym sposób używania kratek, które dozwalają pisać największe tajemnice, pozostające całkiem niezrozumiałemi dla wszystkich, co nie wiedzą, jak dają się one czytać.
Kratka, znaleziona przy trupie tatuowanego mężczyzny, była wielkości ćwiartki papieru listowego.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.