Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom I/XXXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tajemnica grobowca
Podtytuł Powieść z życia francuskiego
Wydawca Redakcja Kuriera Śląskiego
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia Kuriera Śląskiego
Miejsce wyd. Katowice
Tytuł orygin. Simone et Marie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXV.

Maurycy Vasseur po kolacji u Brebanta, w licznem towarzystwie, wróciwszy do domu, położył się i natychmiast zasnął.
Spał trzy godziny i niewątpliwie sen jego trwałby jeszcze dłużej — gdyby nieprzerwany został głośnem dzwonieniem.
Kto sumienie ma nieczyste, tego wszystko straszy.
Maurycy zerwał się z posłania, ubrał się naprędce i wyszedł do przedpokoju.
Drzwi od sieni zamknięte były na pust podwójny.
Młodzieniec zawsze przewidywał niebezpieczeństwo, jeśli nie prawdopodobne, to przynajmniej możebne.
W razie, gdyby policja odgadła w nim sprawcę podwójnej zbrodni na cmentarzu Pere Lachaise i przy ulicy Ernestyny postanowił nie oddawać się żywym w jej ręce.
Dlatego należało postępować w ten sposób, ażeby się nie narażać na żadną niespodziankę.
Nie otworzył też drzwi, a tylko zapytał:
— Kto tam?
— Ja — odpowiedział głos kobiecy.
— Co za ja?
— Pańska odźwierna.
— Czego chcecie?
— List!
Na te słowa Maurycy natychmiast drzwi otworzył.
Odźwierna powtórzyła:
— List ten przyniósł listonosz, a ponieważ na kopercie napisano „bardzo pilne“, pozwoliłam sobie pana obudzić.
— I dobrze uczyniliście.
Pani Benoit odeszła, a Maurycy spiesznie zamknąwszy drzwi, rozpieczętował kopertę.
List ten zawierał w sobie tylko te wyrazy, napisane grubemi literami, widocznie zmienionym charakterem:
„Dziś w południe na ulicy Surennes nr. 18 zapytaj pan o kapitanie Van-Broke. Spal pan ten list“.
Zamiast podpisu V i trzy gwiazdki.
— To od Juljusza Termis przemienionego teraz na kapitana, Van-Broke. — rzekł do siebie Maurycy. — Ci ludzie mają, zdaje się — niewyczerpane środki.
Po krótkim monologu tym przeczytał po raz drugi wyrazy i po raz trzeci jeszcze potem.
Wyrył sobie w pamięci nowe nazwisko tego człowieka, nazwę ulicy i numer domu, poczem stosując się do rozkazu tajemniczego korespondenta, zapalił świecę i papier obrócił w popiół, następnie ubrał się prędko i ciepło i wyszedł na bulwary.
Godzina schadzki była jeszcze daleko, ale Maurycy zamierzał wstąpić do kawiarni, ażeby napić się czekolady i przeczytać gazety poranne.
We wszystkich dziennikach powtórzona była wiadomość wczorajsza..
Niektóre dodawały od siebie:
„Podwójne śledztwo, rozpoczęto przez sędziego śledczego, Pawła de Gibray, toczy się dalej i dało już rezultaty bardzo ważne. Znane nam są niektóre szczegóły, wielce interesujące. Moglibyśmy o nich donieść prędzej, niż koledzy nasi, ale nie uczyniliśmy jednak tego, ażeby nie przeszkadzać śledztwu“.
— Naiwni dadzą się złapać na te stare sztuki — szepnął.
Bo kiedy gazety zapewniają, że nie piszą nic, chociaż wiedzą, to z pewnością nie wiedzą o niczem.
Gdyby wiedziały, powciągliwemi nie byłyby!
Podano czekoladę z koszykiem biszkoptów i bułek.
Maurycy prędko zjadł śniadanie, zapalił cygaro i udał się na ulicę Surennes.
Drzwi od sieni małego pałacyku otworzył mu Dominik, niemowa, przysłany Juliuszowi Termis przez fałszywego opata Meirrissa.
— Kapitan Van-Broke? — zapytał Maurycy.
Niemy usunął się, ażeby gościa przepuścić, potem naprzód poszedł i zaprowadził go do lokalu na parterze.
Minęli przedpokój i pierwszy pokój.
Po raz drugi znalazł się nasz młodzieniec wobec Lartigiusa, którego przebranie znane nam jest.
Ucharakteryzowanie było tak wyborne, że Maurycy cofnął się, myśląc, że się omylił.
— Wejdź kochany Maurycy i siadaj — rzekł Lartigues, wskazując na krzesło.
— Jakto? — zawołał Maurycy ze zdumieniem. — To pan jesteś?
— Tak, to ja!
— Zdaje mi się, że mnie pan nie poznał.
— Naturalnie! czyż podobna pana poznać?
To istny cud takie ucharakteryzowanie!
— Zachwyt pański pochlebia mi, bo widocznie jest szczery, ale to nie żaden cud, tylko zręczność. Uważałem za potrzebne zmienić skórę, przepraszam za wyrażenie — z powodu tej grubej awantury, w jaką nas pan wplątałeś.
— Wie pan, że nas wezmą za wspólników pańskich, jeżeli pana zaaresztują.
— Spokojnie panowie żyjcie i śpijcie — odparł Maurycy, siadając — mnie nie zaaresztują.
— Trzeba wszystko przewidzieć.
— Naturalnie, w myśl dawnej nauki moralnej: „Ostrożność jest matką bezpieczeństwa“.
Ale są rzeczy niemożebne, a do takich należy i znalezienie moich śladów.
Ozwał się dzwonek.
— Pan wie, kto to dzwoni? — zapytał Maurycy.
— Może to być tylko opat Meirriss.
Rzeczywiście za kilka sekund Verdier, w stroju opata, wszedł do saloniku.
Lartigues i Maurycy ścisnęli go za rękę.
— Pałacyk jest doskonale wybrany — rzekł Verdier — dobrze ci tutaj?
— Tak! samotne położenie domu czyni niemożebnem wszelkie szpiegostwo sąsiadów.
— Tego właśnie było potrzeba, winszuję ci.
Lartigues mówił dalej:
— Namyśliłeś się?
— Nad czem?
— Co nam czynić należy?
— Czekać będziemy na nowe polecenia.
— Pisałem do Londynu, trzeba zaczekać na odpowiedź.
Jednakowoż uważam za pożyteczne, przedsięwziąć pewne środki, lecz zanim to wam wyłuszczę, muszę zmyć głowę naszemu nowemu pomocnikowi.
— Mnie! — zawołał Maurycy zdziwiony.
— Panu!
— Cóż ja takiego uczyniłem?
— I jeszcze nie domyślasz się pan?
— Nie, choć biję się z myślami, nic nie odgaduję.
— Czyż to nie szaleństwo tak hulać tej nocy po dramacie podwójnym nocy zeszłej?
— Pan wie o tem? — zapytał Maurycy zmieszany.
— Wiem, że pan jadł kolację ze złotą młodzieżą i eleganckimi damami, a potem grałeś pan i grubo wygrałeś.
— I od kogoż to pan wie?
— Przez naszą policję.
— Przez pańską policję?
— Tak, przez policję, która w niczem nie ustępuje rządowej.
Widzisz więc pan, że dobrze jesteśmy zorganizowani.
Pan jesteś dla nas nowym znajomym, kochany nasz przyjacielu. Interesa nasze i najelementarniejsza chociażby ostrożność zaleca nam kontrolować pana i nie zaniedbujemy tego wcale. Uprzedzam pana, że każdy postępek pański, każde słowo pańskie będzie nam wiadome. — Radzę panu działać prosto i nie ściągać na siebie podejrzeń, bo ostrzegam pana, że agenci nasi sprytniejsi są od policyjnych i nie stracą pana z oczu ani w dzień, ani w nocy. Taki dla pana sens moralny, a teraz posłuchaj mnie pan.
Maurycy pomyślał sobie:
— Ci ludzie strasznie silni, mogą mnie zgnieść!
Czując w sobie nieokreślony niepokój, zaczął prawie żałować, że się wdał w tak niebezpieczne tajemnice.
Verdier mówił dalej:
— Posłuchaj mnie pan, i przejmij się ważnością roli, jaką grać będziesz. Potrzebujesz pan koniecznie zostać sekretarzem domowym dymisjonowan. kapitana marynarki Van-Broke, pracującego nad wielkim dziełem z historii żeglugi morskiej i przybyłego do Paryża dla poszukiwań w archiwum ministerjum marynarki. Gdyby pytano pana, przez kogo otrzymałeś to miejsce, odpowiesz, że znałeś kapitana już dawniej, przypadkowo zabrawszy z nim znajomość, a on, wiedząc o pańskiej zdolności władania piórem, pospieszył zaproponować panu miejsce zaszczytne i korzystne, gdyż kapitan Van-Broke bardzo jest bogaty. Bajeczka ta bardzo prosta i tak naturalna, że nikt ani pomyśli jej przeczyć, a będzie ona miała cel trojaki. Po pierwsze pozwoli ona panu przebywać tutaj stale.
Powtóre staniesz się pan człowiekiem poważnym, godnym większego poważania, niż będąc reporterem skandalicznego świstka brukowego. Wreszcie łatwo będzie objaśnić pańską nieobecność, kiedy trzeba będzie wysłać pana w podróż.
Kapitan każdej chwili może pana posłać dla zebrania wiadomości do Anglji albo gdzieindziej. Zrozumiałeś pan dobrze?
— Jak najzupełniej — dodał Maurycy — i dodam, że to myśl doskonała.
— Miewam czasem nie złe pomysły — odrzekł Verdier.
— A ja co mam czynić? — zapytał Lartigues.
— Ty udaj się natychmiast do ambasady holenderskiej dla zaawizowania paszportu. Pokłoń się sekretarzowi ambasady od przyjaciela jego, opata Meirissa.
— Czy już wszystko?
— Tak na teraz wszystko. Przejdźmy do czego innego. Pan Maurycy dziś jeszcze zacznie szukać rodziny Bressolów. Bressoles był budowniczym.
Trzeba zapytać o niego kolegów, którzy musieli przecie o nim słyszeć. Trzeba także udać się do biur adresowo-informacyjnych, które może znają to nazwisko. Trzeba wydostać kopję metryki nieprawej córki, Symony. To będzie łatwo, ale tymczasem wstrzymamy się z dowiadywaniem — gdzie znajduje się ta dziewczyna, póki nie ucichnie wrzawa z powodu zabójstwa Jenny Stahl i Jonathana Wildesa. Wtedy wyślemy pana Maurycego do Ville-sur-Bresne. Teraz hasłem naszem powinna być „Ostrożność“.
— Będę ostrożny — odpowiedział młodzieniec.
— Czytałeś pan dzienniki poranne?
— Czytałem.
— Cóż tam piszą?
— To samo jest, co we wczorajszych wieczornych. Powtarzają wiadomość policyjną, nie dodając od siebie nic ciekawego. Wywnioskowałem stąd, że śledztwo ani na krok nie postąpiło, co zresztą łatwo było przewidzieć.
— Byłeś pan w Mordze?
— Nie, ale zamierzam pójść tam zaraz.
— Bardzo dobrze — odrzekł fałszywy opat. — Teraz obejrzmy pałacyk. Potrzeba koniecznie znać miejscowość.
Poszli we trzech do ogrodu. Verdier, jak poprzedniego dnia Lartigues, zatrzymał się przed zabitą furtką.
— Co to?
— Jak widzisz — odparł kapitan Van-Broke — furtka zamknięta i zabita sztabami.
— Dokąd ona prowadzi?
— Do ogrodu domu, stykającego się z tym, a wychodzącego na Ville-d‘Eveque.
— Co to za dom?
— Dawniej był tam obszerny pałac, a teraz pensja dla panien pod kierownictwem pani Dubief.
— W jakim celu istniała ta komunikacja?
— Te dwa domy należały, zdaje się, do jednego właściciela.
— Bardzo dobrze. Obejrzę pensję i zobaczę co będzie można skorzystać z tego sąsiedztwa, które dla nas może być użyteczne. Nie masz nic nieprzydatnego na świecie dlatego, kto umie korzystać z najmniejszych drobnostek. Jużeśmy wszystko widzieli?
— Wszystko.
— A więc potrzeba nam się rozstać.
— Czy nie zjedlibyście ze mną śniadania na nowem mieszkaniu?
— Ja już piłem czekoladę! — odparł Maurycy.
— W pańskim wieku żołądek wymaga czegoś pożywniejszego. Liczyłem na was obu i kazałem nakryć na trzech.
Fałszywy opat spojrzał na zegarek.
— Dobrze, zjemy śniadanie — rzekł — ale prędzej: spieszno mi. Mogę tutaj zabawić jeszcze najwyżej godzinę.
Udali się do pokoju jadalnego, gdzie na nich czekało śniadanie z zimnego mięsiwa.
Usiedli do stołu, Dominik usługiwał; jedli z apetytem, pijąc sporo za powodzenie wielkiego przedsięwzięcia, które im miało dać miljony.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.