Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom I/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tajemnica grobowca
Podtytuł Powieść z życia francuskiego
Wydawca Redakcja Kuriera Śląskiego
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia Kuriera Śląskiego
Miejsce wyd. Katowice
Tytuł orygin. Simone et Marie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.
Trup kobiety.

Półzmrok ponury panował w grobowcu. Kilka wianków widniało przed ołtarzem wszystkie zwiędłe, z wyjątkiem jednego.
Wiemy już, że trup zabitej kobiety na wznak leżał. Na pobladłych ustach nieboszczki widać było czerwoną plamę, okrążył ją pasek zeschłej krwi. Ręce miała wyciągnięte, palce zaciśnięte, oczy otwarte. Twarz której rysy skamieniały pod działaniem śmierci, wyrażała przestrach niezmierny. Szczegóły te, któreśmy podać uważali za konieczne, zapisane zostały drobiazgowo w protokóle. Niewiadoma ofiara mogła mieć lat czterdzieści. Była w żałobie: z czarnego kapelusza krepowego zwieszał się welon z takiejże materji. Na szyji dawała się widzieć głęboka rana. Kształt rany tej wskazywał, że zabójca uderzył sztyletem trójkątnym.
— Zaczynajmy po porządku — rzekł Gibray po krótkich oględzinach.
— Najprzód trzeba obejrzeć ubranie nieboszczki.
Jodelet ukląkł obok trupa i uważnie szukał po kieszeniach. Znalazł w nich tylko cienką chustkę płócienną.
— Zobaczcie, jaki jest znak na chustce — rozkazał sędzia śledczy.
— Żadnego znaku nie ma — odpowiedział Jodelet ze zdziwieniem — tutaj tak samo, jak na ulicy Ernestyny.
Członkowie sądu spojrzeli po sobie zdziwieni.
Gibray mówił dalej:
— Znak, którego niema na chustce, może być na bieliźnie.
Agent policyjny bardzo szybko rozpiął stanik i gorset nieboszczki.
— Druga rana w sercu! — zawołał Jodelet.
— Rana podobna zupełnie do rany szyji, a obie podobne do rany trupa z ulicy Ernestyny!
Głębokie milczenie panowało w grobowcu przez kilka sekund. Członkowie sądu i świadkowie stali w osłupieniu.
— Co mówicie, Jodelet? — spytał Gibray, nachyliwszy się nad martwem ciałem.
— Rzecz bardzo prosta co mówię — odpowiedział agent. — Pan sędzia może się sam o tem przekonać. Przysiądzby można, że ta sama ręka, tym samym sztyletem uzbrojona ugodziła nieszczęśliwą i mężczyznę w białym szału, zabitego w najemnej karecie!
Naczelnik policji śledczej nachylił się, włożył binokle i obejrzał rany, przez które dusza uciekła.
— To prawda! — wyrzekł następnie. — Podobieństwo zupełne. Spieszcie się, panowie.
Gibray i komisarz do spraw sądowych obejrzeli — ciało niemniej uważnie, jak naczelnik policji śledczej.
— Zachodzi rzeczywiście wielkie podobieństwo — odezwał się sędzia śledczy — i nawet zdumiewające, ale jakże przypuścić tak osobliwą łączność między dwiema zbrodniami, popełnionemu w różnych miejscach? To tak nieprawdopodobne, że nawet nie sposób o tem myśleć. Zresztą, wszystko się wyjaśni.
— Ba! zawsze się wszystko wyjaśnia, a przynajmniej prawie zawsze, ale z wielką trudnością niekiedy — zauważył naczelnik policji śledczej.
— Spójrzcie panowie na wyraz twarzy — mówił dalej, Gibray — popatrzcie na te ręce zaciśnięte. Ta kobieta walczyła ze śmiercią.
— Z zabójcą! — zauważył Jodelet, chwytając rękę nieboszczki i prawie machinalnie dodał: a oto i coś użytecznego! Poszlaka!
— Poszlaka? — powtórzył sędzia śledczy — gdzie?
Kosmyk włosów mordercy, wyrwany podczas walki mordercy i pozostały w ręce ofiary.
— Włosy są jasne a nieznajomy, którego woźnica zabrał z Saint Mande i zawiózł na kolej północną, a stamtąd na ulicę Montorgueil, mocnym był właśnie blondynem.
— Przyznaję, że zbieg okoliczności jest dziwny — rzekł Gibray — nie ruszcie tych włosów, Jodelet, żeby się nie rozwiały.
— Ot, nie potrzeba się tego obawiać — odrzekł agent policyjny — skostniałe palce zaciskają się i nie wypuszczają tego, co trzy mają.
— To dobrze! Bielizna znaczona?
— Nie.
— Zdaje mi się, że widziałem nosze.
— To ja kazałem je przygotować! — powtórzył dozorca cmentarza.
— Czy odnieść ciało do morgi? — spytał brygadier Lannois.
— Tak, i to jak najprędzej.
Dwóch ludzi podniosło trupa położyło na nosze u drzwi grobowca, a grube rogóżki zasłoniły ciało przed wzrokiem ciekawych.
— Panowie — odezwał się sędzia śledczy.
— Oglądamy drugą zbrodnię, niemniej dziwną, niemniej tajemniczą niż pierwsza. Ta kobieta bez wątpienia przyszła się tu modlić. Płakała, klęczała zapewne przed tym ołtarzem, kiedy ją ugodzono zdradziecko. Walka była straszna, te krzesła poprzewracane włosy mordercy w ręku ofiary, wszystko to świadczy o tem wymownie. Co kierowało mordercą? dowiemy się tego, myśleć teraz, że była to raczej zemsta, niż chciwość. Zdaniem majem, morderca zabił nie po to, aby okraść.
— Panie sędzio! — odezwał się agent Martel — niech pan sędzia spojrzy!
— Cóż takiego?
— Kapliczka z figurkami i kopułka na ołtarzu otwarte sanctissimum, gdzie chowa się przenajświętszy Sakrament... kluczyk w zamku.
Agent pokazywał drzwiczki kapliczki, stojącej na ołtarzu. Gibray przystąpił, otworzył miniaturowe drzwi i zajrzał.
— Tu nie ma nic — rzekł — ale niezawodnie coś stąd zabrano, bo na kurzu wyraźne są ślady palców. Wszystko to trzeba zapisać do protokółu.
Jodelet podnosił lichtarze jeden po drugim, ażeby zobaczyć, czego nie schowano pod niemi. Oględziny te nie dały żadnego rezultatu. Sędzia śledczy zwrócił się do komisarza dzielnicy Pere Lachaise.
— Zdaje mi się, że mówił pan, iż zawołany ślusarz nie mógł otworzyć drzwi grobowca?
Ślusarz jeszcze nie odszedł. Odpowiedział też sam:
— Zepsułem trzy wytrychy, panie sędzio, w żaden sposób nie można było zamku otworzyć.
— Czem to sobie tłómaczycie?
— Musiano coś włożyć w zamek i dlatego nie można było z nim dać sobie rady, chociaż takie duże i proste zamki zwykle bardzo łatwo się otwierają.
— Oglądaliście ten zamek?
— Nie zostawiliśmy go takim, jakim jeszcze jest dotąd.
— No, to rozłamcie go i przekonajcie się uważnie, czy co w nim się rzeczywiście znajduje.
Ślusarz miał przy sobie narzędzia, mógł więc w kilka minut zrewidować wnętrze zamku.
— O — zawołał — byłem pewny, że się nie mylę.
— Cóż tam takiego?
— Niech pan sędzia spojrzy, nawkładano kamyki, dlatego narzędzia nie mogły nic poradzić.
— Teraz rzecz jasna — odezwał się sędzia śledczy — morderca spełniwszy zbrodnię, zabrał ze sobą klucz i postarał się, żeby nie odrazu można było otworzyć w razie gdyby ofiara, wróciwszy na chwilę do przytomności, wołać zaczęła o ratunek, a krzyki jej były usłyszane.
— Być może — szepnął Jodelet zadumany.
— Jest przecie sposób! — zawołał naczelnik policji śledczej — że można tę sprawę jeżeli nie zupełnie wyjaśnić, to przynajmniej ślad znaleźć.
— W jaki sposób? — zapytał de Gilbray.
— Zamordowana musi być znana rodzinie, do której grobowiec należy! Rodzina da nam cenne wskazówki.
Komisarz cyrkułu pokręcił głową.
— Ja sam tak myślałem, rzekł, ale omyliłem się w nadziejach.
— Alboż grobowiec nie należy do nikogo? Czyżby był tylko czasowym?
— Nie, nie dlatego. Grobowiec należy do rodziny ruskiej, hrabiów Kurawiewów, która długi czas mieszkała w Paryżu, a później powróciła do Petersburga. Grobowiec pusty. Tu nikt nie jest pochowany, nikt też nie miał powodu tutaj przychodzić.
— Pan wie to napewno? — zapytał Gibray z wielkiem ożywieniem.
— Na pewno.
— To bardzo niezrozumiałe.
— Mniej jednak, niż pan sądzi, i zaraz wyjaśnię panu co go tak dziwi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.