Tajemnica Tytana/Część druga/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tajemnica Tytana
Wydawca A. Pajewski
Data wyd. 1885
Druk A. Pajewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Secret du Titan
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.
Klucz od pawilonu.

— Mój Boże, pani — powiedział żywo Maugiron przybliżając się do Lucyny, która chwiejąc się, zdawała zaledwie trzymać się na nogach — jak jesteś blada!... co ci jest?...
— Jestem mocno wzruszona — odpowiedziała młoda panienka — ale to przejdzie...
— Ale czy przejdzie?... Zdawało się, że jesteś pani blizką zemdlenia...
— Uspokój się pan... czuję się już lepiej... wiele lepiej...
— Czy tylko prawda?...
— Upewniam pana... Pozwól mi pan usprawiedliwić się, wynurzyć całą boleść z powodu tej przykrej sceny, która i w tej chwili, tak jak przed tem, pozostaje dla mnie zupełnie niepojętą... Podmajstrzy Piotr jest człowiek jaknajlepszy... znam go i kocham od samego dzieciństwa... Posiada zaufanie mojego ojca, i nigdy nie miano powodu zrobienia mu wyrzutu za gwałtowność, grubijaństwo, lub nawet prostą niegrzeczność...
— Zdaje mi się, pani — odpowiedział Maugiron — że rozwiązanie zagadki jest bardzo łatwe.
— Jak to?...
— Może szukamy bardzo daleko tego co mamy pod ręką. Znaczna liczba tych biednych robotników, uczciwych ludzi zresztą, ale bez wykształcenia, bez wychowania, upaja się złem winem!... Jedna lub dwie butelki zawiele wytłomaczyłyby wiele rzeczy.
— Tak bez wątpienia... Toby nam rzeczywiście dało rozwiązanie zagadki, jak pan mówi... Na nieszczęście, to wyjaśnienie jest nieprzypuszczalne...
— A to dla czego?
— Z tej jedynej i najlepszej racji, że Piotr pija tylko wodę... Widzisz pan sam, że to jest nie do uwierzenia.
— Jeżeli tak jest, to wracam do mojej pierwszej myśli, i przyjmuję za prawdę uderzenie krwi na mózg....
Ale, proszę pani, nie mówmy więcej o tem, i niech pani raczy nie przywiązywać więcej do tego wagi niż ja sam...
— Jeżeli pan sobie tego życzy — powiedziała Lucyna — wejdźmy do biura. Zajmiemy się interesem, który pana sprowadza, i zdaje mi się, że go nareszcie skończemy...
Młoda dziewczyna dodała uśmiechając się:
— Mój ojciec przybywa jutro rano... List jaki odebrałam zupełnie mnie co do tego upewnia... Będę szczęśliwą i dumną przyjmując go wiadomością, o zawarciu w jego nieobecności umowy, na tak znaczną dostawę.
— Jestem na pani rozkazy — odrzekł Maugiron — i jeżeli to tylko odemnie zależy, układ prędko stanie.
Lucyna obejrzała się na swoją damę do towarzystwa, która głośno wzdychała i posyłając pałające spojrzenia w stronę pana Maugiron, zdawała się zupełnie zapominać w jego obecności o nieboszczyku Blanchet, poruczniku straży ogniowej!...
— Kochana pani Blanchet — spytała się jej będziesz nam towarzyszyła nieprawdaż?...
— Choćby na koniec świata, jeżeli potrzeba! — odpowiedziała tłusta jejmość, z przesadą.
— Oh! bądź pani spokojną... pójdziemy daleko bliżej...
— Tem gorzej!... — rzekła sama do siebie pani Blanchet. — Ten człowiek mnie oczarował!... poszłabym za nim do piekła!...
Trzy te osoby zwróciły się w stronę pawilonu i wkrótce przeszły próg pokoju na dole.
— Wczoraj — rzekła panna Verdier, siadając za biurkiem, przed którem naprzeciw niej zajął miejsce Maugiron, byliśmy, jeżeli się nie mylę, bardzo blisko porozumienia... Czy się pan namyślił, i czy będziemy mogli dziś wszystko pomyślnie zakończyć?
— Gdybym był sam — powiedział Maugiron — jedynym panem i sędzią w tej sprawie, odpowiedziałbym: — Tak — w tej chwili i bez wahania... Ale przedsiębiorstwo, którego jestem przedstawicielem nie wyłącznie do mnie należy, i z wielkim żalem jestem zmuszony dyskutować jeszcze...
— Czegóż pan chcesz?
— Nalegam na to ustępstwo, o które proszę panią od trzech dni nadaremnie, a bez którego jednakże, rozwiązanie oczekiwane i upragnione przezemnie i przez panią oddali się jeszcze...
— Ależ to ustępstwo jakiego pan wymagasz jest uciążliwe dla naszego domu...
Maugiron odpowiedział uśmiechem grzecznego niedowierzania.
Lucyna kończyła:
— Czybyśmy nie mogli, przynajmniej, przeciąć różnicę na połowę?...
— Niepodobna...
— Gdybym pana przekonała cyframi, że gdybyśmy przystali na to czego pan wymaga, nasze korzyści byłyby żadne?...
— Pomimo wielkich zdolności pani, niechciałbym narazić jej na tyle ciężką próbę. Nie udało by się to pani... za to ręczę...
— Daleko łatwiej by mi to przyszło niż to pan sądzisz?...
— A więc niech mnie pani przekona...
— Zobaczy pan.
Lucyna wzięła duży arkusz papieru, umoczyła pióro w atramencie i zaczęta pokrywać go cyframi; ale po krótkiej chwili zbladła strasznie, oczy jej się w połowie przymknęły, pióro wypadło z ręki; nakoniec padła w tył na poręcz krzesła, szepcząc:
— Wzruszenie było zbyt silne... istotnie... czuję się słabą...
Maugiron i pani Blanchet rzucili się ku młodej dziewczynie podtrzymując ją każde ze swej strony.
— Co pani jest? — spytali oboje na raz.
Lucyna nie odpowiedziała; — oczy się jej zamknęły zupełnie, i głowa opadła bezsilnie na lewę ramię.
Straciła przytomność.
Nie wiele brakowało pani Blanchet, aby wpaść w zwykłą sobie egzaltacyę. W głowie jej się zawróciło, zaczęła krzyczeć głosem, z przerażenia zmienionym.
— Potęgo niebieska, miej litość nad nami!... Co za nieszczęście! Co za straszne nieszczęście!... Kochane dziecko wyzionęło ducha! Pójdę za nią do grobu!...
— Stara warjatka — pomyślał Maugiron.
Potem, dodał głośno:
— Uspokój się droga pani.
— Ja się mam uspokoić!... nigdy!... nigdy!... Moja rozpacz jest z tych co zabija!...
— Ależ tu nie ma czego rozpaczać... Panna Verdier tylko zemdlała, a jej stan nie jest wcale groźny.
— Czy pan tego pewny?
— Tak jak jestem pewny tego, że żyję...
— Szlachetny młodzieńcze, bądź błogosławiony! Ratujesz mi życie! Ale co robić, wielki Boże! co robić?
— Trzeba najpierw ocucić pannę Lucynę...
— Jakim sposobem?
— Dając jej wąchać sole trzeźwiące... Pani ma pewnie flakon?...
— Mam aż trzy...
— Gdzież są?
— W moim pokoju...
— Wystarczy jeden... Biegnij pani co prędzej po niego...
— Lecę już...
— Zrobi pani dobrze, kochana pani, przynosząc z soba szklankę świeżej wody...
— Dobrze, panie... całą karafkę... Ah! co za wypadek!... co za wypadek!... Podły podmajstrzy!... jest przyczyną wszystkiego!... Ten człowiek zasłużył na haniebną śmierć z rusztowania!...
Mówiąc to, pani Blanchet wybiegła z pawilonu i udała się do głównego mieszkania, tak prędko jak jej na to pozwalały jej kształty i ciężkość jej osoby.
— A to mam szczęście!... — szeptał Maugiron pozostawiony sam w biurze — więcej szczęścia niż się spodziewać mogłem i rzeczywiście dyabeł musi trzymać ze mną albo ja z dyabłem...
Zbliżył się do drzwi pawilonu, wyjrzał na podwórze, na prawo i na lewo, aby zobaczyć czy się kto nie zbliża; upewnił się, że młoda dziewczyna jest ciągle zemdloną, nie otwiera oczów, wyjął z kieszeni klucz zupełnie nowy i błyszczący, włożył go prędko w zamek, i przekonał się, z bardzo żywem uczuciom radości, że ząb klucza, który miał podnosić rygiel pasuje wybornie.
— Wszystko idzie doskonale — rzekł sam do siebie. — Temu bydlęciu Gobertowi, nie brak pewnej praktycznej inteligencyi... szelma zdjął cudownie odcisk, a Wiewiórka, który zna wszystkie rzemiosła, ukuł klucz jak anioł!...
To cośmy powiedzieli było dokonane w jednej chwili.
Pani Blanchet, bez tchu, chwiejąca się na nogach, ukazała się na ganku, i pobiegła jak huragan przez podwórze wysadzone drzewami.
— Już z powrotem! — myślał Maugiron — do diabła!... stara czarownica szła prędko!... dobrzem zrobił, spiesząc się, nie miałem jak się pokazuje czasu do stracenia!...
Podrobiony klucz zniknął w głębi kieszeni Maugirona, gdy pani Blanchet, trzymając w lewej ręce flakon, a w prawej karafkę wody, przestąpiła próg pawilonu. Padła na krzesło. Nie mogąc wymówić ani słowa, dusiła się w swoim ciasnym gorsecie a jej pierś olbrzymia podnosiła się przyszpieczonem tętnem.
Maugiron wziął jej z ręki flakon z eterem, odkorkował go i przyłożył do nosa Lucyny, młoda dziewczyna wstrząsnęła się zaraz lekko i poruszyła jak ktoś co się budzi ze snu, podniosła głowę, otworzyła oczy i powiodła błędnym wzrokiem w około siebie, lecz niepewność ta nie trwała dłużej jak jedno mgnienie oka.
— Czy się pani lepiej czuje?... — spytał Maugiron.
Znakiem odpowiedziała twierdząco.
— Pani Blanchet, której duszenie minęło, przybliżyła się do Lucyny z kolei, wykrzykując z przerażenia, wzdychając z rozczulenia naprzemiany.
— Szklankę wody!... prędko! — zawołał Maugiron — napełnij pani szklankę wodą...
Była mu posłuszną.
— Napij się pani, błagani panią — wyrzekł młody człowiek, to panią zupełnie oprzytomni...
Lucyna wzięła szklankę i wypróżniła ją od razu.
— Miał pan racyę — wyrzekła uśmiechając się — to mi tak zupełnie pomogło, że zaledwie pamiętam, iż cierpiałam przez chwilę... okazałam się bardzo słabą i zapewne śmieszną w oczach pana, jestem więcej zawstydzoną niżbym tu wyrazić mogła!
Maugiron chciał przeczyć, kiedy w tem Andrzej de Villers, powracający ze swej wyprawy po pieniądze, wszedł do biura i wydał krzyk zdziwienia i przestrachu, widząc młodą dziewczynę bladą jeszcze, nawpół leżącą na fotelu, i oddychającą eterem, którym było przesiąkłe powietrze.
Zsiniał i zaledwie miał siłę wyjąkać:
— Panno Lucyno... mój Boże... co się stało?...
— Niech się pan nie niepokoi, kochany panie Andrzeju — odpowiedział żywo Maugiron — nic się nie stało... przynajmniej nic ważnego; panna Verdier doznała żywego wzruszenia, z powodu jednej rzeczy, która jej osobiście nie dotyczyła... jej nerwy silnie naprężyły się... zemdlała... ale na szczęście wszystko się dobrze zakończyło i pan widzi że już róże zdrowia wracają na policzki pani.
— Tak, widzę je, i niech Bogu będą dzięki! — odrzekł kasyer — ale tego żywego wzruszenia jaka była przyczyna?...
Maugiron położył palec na ustach:
— Cicho... sza!... — powiedział potem — zostawmy na boku jak na teraz, ten przedmiot niebezpieczny, opowiem panu później to co sobie życzysz wiedzieć... Panna Verdier potrzebuje pewnie spoczynku... nie trudźmy jej i wyjdźmy ztąd...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.