Od wieczora do ranka
Przy robocie swej trwasz,
I mizerną tę taczkę
Obowiązków swych pchasz. Kruszysz duszę w kawałki, Jak rozkaże ci traf, I cząsteczki jej wrzucasz Do najgłupszej z twych spraw.
Na zajęcie się rzucasz
Jako mucha na lep.
A jedynym twym celem
Jest powszedni twój chleb. O krok dalej pchnąć taczkę — Oto marzeń twych szczyt; I szeregiem drobiazgów Stał się cały twój byt.
Myśl usycha w twym mózgu,
Ziębnie w żyłach twych krew,
Nie wiesz więcej, co radość,
Ani nawet, co gniew. A już tonem protestu Nie brzmi nawet twój głos, Bo pokorny, jak cielę, Znosisz mierny swój los.
Po za dniem swym dzisiejszym
Nie dostrzegasz już nic —
Tylko troska wygląda
Mimowoli z twych lic! Jako tkacka maszyna Snujesz dni swoich nić… Lecz człowiekiem oddawna Zaprzestałeś już być!
∗ ∗ ∗
Więc gdy moment spoczynku
Został danym ci raz,
Przerażeniem jedynie
Zdjął cię wolny twój czas. Tak się słaniasz, jakgdybyś Wciąż w zaprzęgu swym był… Szerzej piersią odetchnąć Nie masz w sobie już sił.
Ani umiesz się rozśmiać,
Ni obejrzeć się w krąg,
Jakbyś drewna swej taczki
Ciągle czuł koło rąk. Zapomniawszy oddawna Szerzej patrzeć na świat, Tyś przed próżnią swej myśli Pełen trwogi aż zbladł.
Co to jest?! Co ma znaczyć
Rozpaczliwy twój gest?
Za czem tak się oglądasz? ............
Ha?… gdzie taczka twa jest?!