Szkapa/Przedmowa

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Szolem Jakow Abramowicz
Tytuł Szkapa
Rozdział Przedmowa Mendla sprzedającego książki
Wydawca Księgarnia A. Gruszeckiego
Data wyd. 1886
Druk Bracia Jeżyńscy
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Klemens Junosza
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Przedmowa Mendla sprzedającego książki.[1]

Rzecze wam „Mendeli mejcher sforim” — powiada Mendeli, wędrowny handlarz książek: Błogosławionym jest Stwórca, który uczyniwszy z niczego cały wielki świat, naradził się z liczną świtą aniołów i stworzył maleńki światek, czyli mówiąc inaczej, człowieka.
Ten nazywa się słusznie małym światkiem, gdyż zawiera w sobie wszystkie rodzaje stworzeń. W nim znaleść można najrozmaitsze dzikie zwierzęta i wszelakie rodzaje bydląt; w nim jest jaszczurka i pijawka, mucha hiszpańska i prusak i każdy robak szkodliwy; w nim jest nawet i djabeł, ruah[2] i „szwarc jor“, i szatan oskarzyciel, i djablik (lec) wróg Izraela — i wszystkie, wszystkie złe duchy, zesłane na karę ludzkości.
Cudowne sceny widzieć można w tym światku: Oto naprzykład kot igra z myszą; łasica wciska się do kurnika i łby ptakom ukręca, małpa naśladuje wszystko co się koło niej robi; pies służy na dwóch łapach temu, co mu kromkę chleba pokaże; pająk zwabia ku sobie muchę i chwyta ją w swe sieci; komary grożąc żądłami, brzęczą… ale nie o tem chcę mówić.
Pochwalone niech będzie drogie imię Tego, który w milczeniu patrzy, co się w małym światku dzieje i nie rozsypuje go w proch! On nie unosi się gniewem i z pobłażaniem jest dla grzesznych ludzi…
Otóż opowiem poniżej, jaką wielką łaskę okazał mi Ten, który mnie był przedtem trochę ukarał…
Szkapina moja zdechła!.. panowie; moja wierna, zasłużona szkapina! która przez wszystkie dni swego żywota, woziła moje książki i była znaną na wszystkich drogach, pamiętała dokładnie wszystkie karczmy, wszystkie miejsca rozproszenia się dzieci Izraela, przeszła do krainy śmierci w mieście Głupsku!
Wstyd mi tu powiedzieć, że biedaczka zdechła, niestety, z głodu!… Pożywienie jej składało się zazwyczaj z odrobiny sieczki, czasem z kilku suchych kawałków chleba, które niekiedy kupowałem od biedaków chodzących z torbami. Biada, zaprawdę biada temu koniowi, którego los rzuci w służbę do żydowskiego handlarza książek. Włóczyć się on musi i włóczyć bardziej niż ten, który rozwozi drogie towary, — a jada niestety mało co. Sam księgarz żydowski zwykle niema co jeść i ze swoją żoną i dziećmi mrze głód przynajmniej dziesięć razy na dzień… Ale nie o tem chciałem mówić.
Ten, którego imię niech będzie błogosławionem, ukarał mnie — pozostałem bez konia; kupić nowego nie miałem za co, a tu akurat trzeba było jechać na jarmark. Było mi źle, o bardzo źle!
Gdy siedziałem zakłopotany i smutny, pokazał się pewien człowiek, mój znajomy, przybliżył się do mnie i zawołał:
— Reb[3] Mendeli, czy nie chcesz kupić szkapy?
— Kupiłbym chętnie — odpowiedziałem z westchnieniem, ale skąd mam wziąć kota?[4]
— Et! — rzekł — głupstwo, nic nie szkodzi, nie frasujcie się o pieniądze; możliwa rzecz jest, żeby wam nawet coś pożyczono; wiadomo przecie żeście człowiek rzetelny…
— Jeśli tak — odrzekłem — to kupię szkapę z radością, nawet zaraz, bez zwłoki; chodźcież ze mną, obejrzyjmy ten towar.
— Możecie sobie oszczędzić chodzenia — rzekł, ja mam tę szkapę przy sobie.
— Jakto? co to znaczy: przy sobie? — zapytałem zdziwiony.
— Tak, tak — odrzekł z uśmiechem — mam ją tu, pod kapotą.
— Wyśmiewacie się z brata swego — rzekłem z goryczą. Czybyście nie mogli znaleść innego przedmiotu do śmiechu. Dalibóg mnie teraz żarty nie w głowie!
— Broń Boże, wcale nie mam zamiaru żartować — odpowiedział i wydobył z pod poły porządną pakę papierów. Patrzcie no, reb Mendeli, to wszystko napisał jeden mój dobry przyjaciel. Imię jego znajdziecie tam w papierach, a całej swej pracy nadał on tytuł „Szkapy“ (Die Klatsche). Autor tej książki jest teraz troszkę (niech się to od was odwróci) jakby to powiedzieć… trochę umysłowo cierpiący. Wszyscy zaś jego dobrzy przyjaciele pragną, aby ta powieść została wydrukowana i rozprzedana co prędzej. A kto to zrobi lepiej niż wy, reb Mendeli? wy, którzy w naszym zakątku macie tak rozgłośne imię! Otóż prosimy was, abyście dobrze rozejrzeli się w tych papierach, uporządkowali je akuratnie, jak się należy, i kazali wydrukować. O warunkach pomówimy później, będziecie z nich zadowoleni z pewnością. Teraz, jeżeli potrzebujecie pieniędzy, możemy wam dać coś na rachunek. No jakże, czy zgoda, reb Mendeli?
— Czy zgoda?! to mi dopiero pytanie! — zawołałem, oniemal tańcząc z radości.
Załatwiwszy najpilniejsze interesa, wziąłem się do rękopismu, uporządkowałem go jak się patrzy, podzieliłem na rozdziały, rozdziałom nadałem tytuły, te wypisałem na oddzielnych kartkach, ażeby każdemu rzucały się w oczy. Słowem zrobiłem wszystko, co do mnie należało.
Teraz powiem kilka słów o tej „Szkapie.“ Zawiera ona w sobie wysokie myśli, pisana jest w ten sposób, jak starzy autorowie pisali, a każdy może ją pojmować wedle stopnia swego rozwinięcia umysłowego. Dla ludzi prostych, o małym widnokręgu myśli, będzie ona poprostu bardzo ładną bajką: dla umysłów zaś wyższych — przenośnią, alegoryą, pod którą dostrzedz można nas grzesznych ludzi. Ja naprzykład, według mego stopnia pojmowania, znalazłem w tej książce prawie wszystkie dusze żydowskie, prawie wszystkie tajemnice naszego życia na tym biednym świecie.
Co do mnie, jestem pewny zupełnie, że każdy z was, według swego rozumienia rzeczy, będzie czytał tę książkę z zajęciem. Jeden zawoła:
— Aha! to dotyczy reb Josia! Drugi powie: aj, aj, to wyraźnie jest nasz Natan ben Chajkies! Załmon Jejkeli reb Motele! Herszko reb Abele!
Trzeci zaś krzyknie:
— Aj, aj! ja tu znalazłem tajemnicę naszej „taksy,”[5] naszych „dobroczyńców miasta;” tajemnicę naszych obyczajów itd.
Zapytywałem głupskich „dajonów”[6] i prosiłem ich o rozstrzygnięcie ważnej dla mnie kwestyi. Zapowiedziałem bowiem wydanie drugiej części „Die Takse,”[7] nie powiedziawszy: „bli neder,”[8] a więc zobowiązanie moje było tak jak „neder.” Zapytywałem więc sędziów (dajonów) miasta Głupska, czy wydanie „Die Klatsche” będzie spełnieniem mego zobowiązania, czy nie?
Dajonowie myśleli, myśleli, drapali się długo, drapali — i po długiem zastanowieniu się, orzekli:
— Tak jest, reb Mendeli, ponieważ poznaliśmy już dokładnie kwintesencyę smaku „Taksy,”[9] przeto rozwiązujemy twój ślub. Twoja „Klatsche” może zastąpić drugą część „Taksy.”
Ileż dziękczynień dłużny jestem Najwyższemu!
Gdybym był dostał „Klatsche” tak sobie, poprostu, bez otrzymania zaliczki, to i tak byłoby dosyć![10]
Gdybym ją był dostał wraz z zaliczeniem pieniężnem, lecz bez rozwiązania mego ślubu, to i tak byłoby dosyć!
Gdybym dostał ją z zaliczeniem pieniędzy i z rozwiązaniem mego ślubu przez dajonów, to i tak byłoby dosyć!
Gdyby dajonowie byli rozwiązali mój ślub i nie drapali się przytem tak szkaradnie, to i tak byłoby dosyć!
Gdyby dajonowie nawet drapali się szkaradnie, a ja nie wiedziałbym dlaczego oni się drapią — to i tak byłoby dosyć!!!
Gdybym wiedział dlaczego oni się drapią, a nie rozumiał tego, że w „Klatsche” jest taka moc, która może wywołać chęć drapania się, t. j. że „Klatsche” swędzenie im sprawia — to i tak byłoby dosyć!!!
Za każdą z tych rzeczy oddzielnie powinienbym Najwyższemu dziękować! Za to że dostałem „Die Klatsche;” że mi dano zaliczenie, za które mogłem kupić konia; że dajonowie rozwiązali mój ślub co do wydania drugiej części „Die Takse;” że ci dajonowie drapali się przytem szkaradnie; że ja wiedziałem dlaczego oni się tak drapali; i że nareszcie rozumiałem, że „Die Klatsche” może wzbudzić chęć drapania się, czyli że może komuś sprawić swędzenie — to niech będą Najwyższemu tysiączne dzięki i niech to się stanie odkupieniem za grzechy nasze!!!
Otóż jest i krótka przedmowa do tego dziełka. Co w myśli, to i w mowie.
Pisałem pierwszego dnia miesiąca Ełuł, w budzie pełnej książek, na drodze pomiędzy Głupskiem a Teteriwką.

uniżony sługa
Mendeli sprzedający książki.









  1. „Hakdomet Mendeli Mejcher Sforim.“ Abramowicz ma pseudonim „Mendel sprzedający książki“ i w przedmowach do swych utworów przedstawia się czytelnikom jako wędrowny księgarz, który w budzie ciągnionej przez wychudłą szkapinę, wędruje od miasteczka do miasteczka i zatrzymawszy wóz pod ścianą synagogi, sprzedaje swój towar.
  2. Na określenie różnych gatunków złych duchów mają żydzi bardzo bogatą terminologię, tak że trudno jest znaleść dostatecznej ilości odpowiedników polskich. Tu mamy aż cztery prawie jednoznaczące: „Ruah“ (po hebrajsku wiatr) oznacza zwykłego djabła, „szwarcjor“ jest termin powszechnie używany w przekleństwach; „soten“ (szatan) wspominany jest w Piśmie; ostatni zaś „Lec,“ którego nazwałem w przekładzie „djablikiem,“ jestto zły duch wędrowny.
  3. „Reb“ tytuł nadawany ludziom poważniejszym, żonatym, znaczy to, co u nas pan.
  4. Pieniędzy.
  5. Taksa.” W t. zw. guberniach zachodnich istnieją specyalne podatki od żydów. Rozkład tych podatków dokonywany jest przez starszyznę gminy i zazwyczaj ciężkiem brzemieniem spada na ludność ubogą. Abramowicz we wszystkich swoich pracach powstaje przeciwko nadużyciom „dobroczyńców miasta,” od których rozkład owych podatków specyalnych zależy.
  6. „Dajon” dosłownie znaczy sędzia. Rabin i dwaj dajonowie tworzą sąd religijny żydowski, który wyrokuje na podstawie praw, zawartych w pięcioksiągu Mojżesza i w Talmudzie.
  7. Należy tu objaśnić, że pierwszem dziełkiem Abramowicza, wymierzonem przeciwko możnym żydowskiego świata, a raczej licznych światków żydowskich, było „Die Takse.” Książka ta wywołała w swoim czasie wielkie wrażenie.
  8. Gdy żyd coś obiecuje — a nie powie „bli neder,” co znaczy: „bez zobowiązania się,” to taka obietnica jest „neder,” czyli obowiązkiem, ślubem, od którego uwolnić go może tylko sąd religijny.
  9. Jestto ironia. Oni bardziej niż kto inny poznali kwintesencyę smaku „Taksy,” jako należący do starszyzny żydowskiej, która była w niej niemiłosiernie schłostana. Stąd też drapali się — bo jak się w sposób alegoryczny wyraża autor, treść „Taksy“ kłuła ich, sprawiała im swędzenie.
  10. Wzór do tego dziękczynienia wziął Abramowicz z modlitwy odmawianej przez żydów w święto pamiątki wyjścia z Egiptu. Modlitwa rzeczona przetłómaczona jest dosłownie na język polski, przez zmarłego niedawno Fabiana Sztraucha, w książeczce p. t. „Hagada szeł pesach.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Szolem Jakow Abramowicz i tłumacza: Klemens Szaniawski.