Przejdź do zawartości

Strona:Zofia Dromlewiczowa - Siostra lotnika.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

maszyny, żył jeszcze. Resztkami sił sklejał oderwane zdania, wydawał ostatnie polecenia, usiłował żyć jeszcze trochę, aż do powrotu Franka.
Lecz Franek nie wrócił już za życia Freda, nie wrócił także po jego śmierci. Oczekiwano go napróżno przez wiele godzin, ze słabnącą wciąż nadzieją i wreszcie zrozumiano, że nie wróci już nigdy. Pochłonęły go na zawsze podniebne przestrzenie. Nie dowiedział się nikt jak zginął, w jaki okrutny sposób przychwyciła go zdradziecka śmierć. Poprostu nie wrócił więcej, połączył się jakoś z Fredem i nierozłączni, jak zawsze odeszli razem.
— Jakie to smutne — szepnęła Asia czując łzy nabiegające do oczu.
— Ale jakie to piękne — ośmielił się odezwać Tomek, patrząc na poważną, zasmuconą twarz Mirskiego.
— Z całej piątki pozostał tylko Andrzej. Dawniej był spokojnym, wesołym chłopcem. Teraz jego spokój zmienił się w głęboki smutek, jego odwaga w szaleństwo. Wciąż był nieustraszonym asem, tryumfującym zwycięzcą. Liczba szczęśliwych walk wzrastała z dniem każdym.
— Czy ty myślisz Janku — powiedział mi kiedy, że ich naprawdę niema? Zginęli, każdy z nich zginął