Przejdź do zawartości

Strona:Zofia Dromlewiczowa - Siostra lotnika.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chodźmy.
— Ja zostanę — powiedział pan Jasiński, — muszę jeszcze poprawić zeszyty na jutro.
— A ty, Asiu, jesteś gotowa?
— Tak. Możemy już iść.
Poszli po chwili do mieszkania rodziców Tomka.
Lecz Tomka w mieszkaniu nie było.
— Wyszedł już dawno — powiedziała służąca.
— Może jest w aptece?
Lecz w aptece także go nie było.
— Nie, wcale go dziś nie było. Myślałem, że jest u państwa.
— Może przyszedł tymczasem — powiedział Janek.
Asia zaczerwieniła się. Zrobiło jej się przykro. Unosili się wszyscy, a zwłaszcza ona nad tem, że Tomek zabrał się poważnie do tego ćwiczenia woli, a tymczasem Tomek pewnie przyszedł.
— W każdym razie wytrzymał dwie godziny — pocieszał ją Janek.
— Poczekaj tu na mnie, pobiegnę i zobaczę — zawołała dziewczynka, biegnąc do domu.
— Jeżeli jest, to się z nim posprzeczam, bo to znaczy, że niema honoru — postanawiała sobie.
Tomka jednak nie było.