Przejdź do zawartości

Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wy stary?! Nie dorównacie mi w chodzie! idźcie lepiej uspokoić żonę, że zaraz wrócę!
— Szczęść Boże!
— Szczęść Boże!
Biegł w lekkiej tylko bluzie, nawet czapki ze sobą nie wziął.
Sygnały szły tak alarmujące, że trzeba było co prędzej wskoczyć do klatki. Tymczasem w budynku szybowym zaczynało się coraz ludniej. Wieść o katastrofie uderzyła we wszystkich jak piorun i jak piorun wstrząsnęła cichemi osadami górników. Wiedziano, że bez ofiar się nie obejdzie, bo ogień wybuchł w porze roboczej. Omdlałych niesiono na powietrze, rozcierano, cucono. Niektórzy zaraz dawali znaki życia, u więcej zaczadzonych wszelkie środki pozostawały bez wrażenia, tak, że ich za umarłych wziąć było można. — Ścisk koło szybu stawał się coraz większy, kobiety, żony i córki robotników zajętych w kopalni, z okropnym krzykiem i lamentem starały się gwałtem wcisnąć do szybu. Nie puszczano ich, bo tamowały drogę niesionym i wychodzącym. Każdą szalę z kopalni wyjeżdżającą witano okrzykiem, tłum cały chciał widzieć, kto żyje, kto wyjechał cało?
Ocaleni rzucali się w objęcia swoich, a ci co na próżno czekali, strasznej oddawali się rozpaczy. Trupów wynoszono coraz więcej: odbywały się sceny rozdzierające serce...
Klatka zjazdowa z podwójną szybkością zniżała się do podszybia. Zdala dochodził podziemny głuchy gwar ludzi w podszybiu zebranych. Była to właściwie jedna, ciemna, zbita masa głów. Lampki pogaszono, ażeby nie przeszkadzały w ścisku: jeden tylko płomień latarni podszybia rzucał mdłe światło na blade górni-