Przejdź do zawartości

Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Zrzucał z siebie na wskróś przemokniętą odzież kopalnianą. Ciężką miał dziś przeprawę, odbywając obowiązkową inspekcyę w najgorszych częściach swego rewiru. Chodniki wązkie, zgniecione, strop tak potrzaskany, jakby lada chwilę miał runąć na głowę; miejscami zaś trzeba się było leżąco przesuwać. Z kolan skórę miał zdartą, łokcie obtłuczone, twarz zczerniałą od kopcia kaganka.
Wszystko to niczem było dla tego organizmu silnego, który już nie jedną taką odbył przeprawę. Jego barki rozrosłe, żylaste ramiona, biodra jak dłutem kute, które pas klamrą spięty uwydatniał, nie lękały się trudów kopalni. Twarz okolona ciemnym zarostem nie była jak zwykle u górników blada: rumieniec zdrowia występował na nią, gdy zmywając kopeć: z Wulkana, do którego z młotem w dłoni był podobny — w dorodnego zmieniał się mężczyznę.
Jakże błogo robiło mu się w duszy, że wraca do swej rodziny ukochanej, że w otoczeniu żony i dwojga dziatek spożyje skromny posiłek, który co prawda, zasłużenie mu się należał!
Kończył się właśnie ubierać, gdy usłyszał głos szybowego dzwonka.
Nic w tem nadzwyczajnego: sygnał wyjazdu ludzi