Przejdź do zawartości

Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

światło, buchnęła orgia bengalskich płomieni, tak, że musiano przysłaniać oczy blaskiem rażone. Zamiast jednak zyskać, komora straciła na tem świetle; występowały plamy od kopciu na ścianach i powale, harmonię jednolitości psuło opierzenie z belek i desek, rozmiary komory można było wzrokiem obliczyć; a tylko niedoścignione i nieobliczalne nęci nas swym urokiem.
Światło zgasło, napełniając komorę żrącym dymem i czarnym, jak kir odmętem, w którym przez chwilę nic widać nie było.
— To tak, jak błysk wielkiego szczęścia — rzekła Marynia — oślepia i mrok zostawia w duszy. Chodźmy stąd, bo słychać znowu syk płomiennego węża.
— Jeszcze zabawimy tu chwilkę przed tym portalem. Brama ta wyciosana została, a po części ułożona z kwadrów soli, w roku 1831 przez górników rekonwalescentów, którzy w czasie grasującej w tych stronach epidemii cholery od śmierci się uratować zdołali.
— Ot i tutaj, jest także w zagłębieniu ściany wykuty krzyżyk — zauważyła Marynia — wszędzie przy drodze widać takie kapliczki, a przed niemi światła płonące. Górnicy są pobożni — prawda panie?
— Górnicy żyć i pracować muszą z myślą o śmierci, bo każdej chwili są narażeni na niebezpieczeństwo, które przewidzieć się nie da, więc też stawiają sobie, gdzie mogą ołtarzyki, by przed nimi, gdy przyjdzie ostatnia godzina pojednać się z Bogiem... — odparł inżynier.
Schodzili po wygodnych stopniach wykutych w soli, w szerokim chodniku, który uważać było można za westybul wiodący do komory Michałowice“. Na ciemnem tle chodnika, jak w dużym wybitym oknie