Przejdź do zawartości

Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czeńskie? Czy sprawiali sobie krzywdę? Dlaczego więc widywali się tak często? Co to wszystko miało znaczyć? Dziewczyna w dzień śpiewała, była bardzo wesoła. Umysł chłopca roił się od najrozmaitszych przypuszczeń, domysłów, zapierających oddech czasem. Jego siedem lat życia otaczały same tajemnice. Na dole, tuż przy bramie, mieścił się sklep rzeźnika. Służąca, korzystając z bezsilności swej pani, posyłała często małego Lucjana do tego sklepu po wędlinę. Za kasą siedziała żona właściciela, młoda kobieta, życzliwie patrząca na chłopca. W dni ciepłe, wychodziła z za kasy i stała w drzwiach sklepu. Od pewnego czasu zaczęło się z nią dziać coś strasznego. Ciekawość przezwyciężała zawsze strach Lucjana. Brzuch kobiety zaczął się raptownie powiększać, co kilka dni był większy. Sprawa ta pochłaniała Lucjana całkowicie, w snach jego była głównym tematem. Kilkakrotnie chciał się zapytać kobiety, czy bardzo cierpi i co to jest wogóle, ale czuł, że o to pytać nie można Tak się stało, że kobieta znikła na kilka dni, miejsce jej zajęła jakaś starsza pani. Któregoś dnia znów się pokazała, była trochę blada, ale brzucha nie było. Lucjan nie mógł sobie dać rady, zapytał służącej.
— A, ta Eberlajnowa zdołu?! Dziecko miała, ty głuptasie, co, ty jeszcze nie wiesz o tem!?
I tego wieczora powiedziała mu wszystko. I o tym swoim żołnierzu. Wytłumaczyła, wyjaśniła cały szereg dręczących niepewności. Wszystko to wydało się naraz Lucjanowi proste i nawet piękne. Nagle prze-