Przejdź do zawartości

Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bierzesz ode mnie zpowrotem, albo cię, skurczybyku jeden, zaduszę tu, pod tym kontuarem. Pobili się ostro po mordach, a zdaje się, że nawet jeden drugiego zabił, tylko nie pamiętam który którego. A ta kobieta, to się utopiła. Żeby i pana coś podobnego nie spotkało, bo to przecież, przyzna pan, straszne.
— Po kiego djabła ten dureń się wtrąca, — mruknął Bove, nierad, że ktoś zupełnie obcy słuchał jego zwierzeń.
— Różne rzeczy przydarzają się na tym świecie, — dorzucił jeszcze student, poczem ubrał palto i wyszedł do miasta.
— Pomieszkaj sobie trochę z nami, Michale, — zaproponował Zygmunt, — posłyszysz więcej takich wyprysków intelektu.
— Dziękuję ci, wolałbym już zostać lokatorem „Cyrku“.
Dziadzia uroczyście zakomunikował, że mimo przykrego doświadczenia Bove, on sam stanie się małżonkiem za dni kilka. I pełen jest jak najlepszych myśli. Bove wydała się ta wiadomość tak nieprawdopodobna, że parsknął śmiechem.
— Zwarjowałeś, czy co? I z kimże to?
— O, tajemnica narazie. Poznasz mą żonę wkrótce i jestem pewien, że będziesz zachwycony, jestem szczęśliwy, że życie moje wreszcie się ułoży, przytem moja przyszła żona jest kobietą wytworną i dobrze ułożoną. Łączy nas stara przyjaźń i znam ją z jak najlepszej strony.