Przejdź do zawartości

Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szał to kto coś podobnego, żeby aż mglec z kart. Jak żyję tyle lat na tym świecie, jeszcze nic podobnego nie widziałam.
— Ohjojoj... niechże mama wraca do swojej roboty. Przecież to można skonać ze śmiechu. Lucek, widziałeś coś podobnego, facet zemdlał, że mu dwie lewe zabrakło.
Edward mamrotał, przewracając oczami.
— Ach, panowie... to przecież może się zdarzyć... wzruszenie, nadmierne wzruszenie. Proszę się nie śmiać... jestem tak osłabiony... taka niespodzianka.
Zaprzestano nieszczęsnej gry w preferansa. Edward położył się do łóżka niezmiernie zgnębiony. Zygmunt przeglądał program roku uniwersyteckiego. Miał zamiar zapisać się na filozofję. Dziadzia rozbierał się opieszale, mrucząc jakąś piosenkę. Przyszła Teodozja razem z panną Felicją i zaczęły hałaśliwie, jedna przez drugą, opowiadać, co widziały w kinie:
— Cowboy zakochał się w jednej arabce. No, dobrze. To te arabowie złapali tego cowboy‘a i przywiązali go do konia i tak puścili. I ten cowboy się odwiązał.
— Nie, nie tak było, — przerwała Teodozja. — Arabka w cowboy‘u się zakochała, a oni chcieli ją wydać za szeika i dlatego go, tego cowboy‘a przywiązali do konia. A to nie on się odwiązał, tylko go ci bandyci odwiązali, żeby wziąść okup, bo to był bogacz ten cowboy...
— ...ale ona taka głupia, ta arabka... tak się zakochać.