Przejdź do zawartości

Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i na tem kończy się cała sprawa. Zapłać i chodźmy.
Wermel odprowadził Lucjana do Królewskiej i pożegnał go słowami:
— Ale to może lepiej, że nasz kraj pozostał wtyle, kto wie, czy nie staniemy się nową Grecją w zmurszałej Europie. Bądź zdrów!
Było już po jedenastej, kiedy Lucjan znalazł się w domu. Mimo otwartych okien, w pokoju panował zaduch okropny. Zwłaszcza rzadko prane skarpetki i niemyte nogi studentów dotkliwie dawały się we znaki nozdrzom. Światło paliło się jeszcze i studenci oraz „Mieciek“ rozprawiali gorąco. Edward siedział w bieliźnie ma biurku i od czasu do czasu wtrącał jakąś ohydną anegdotkę. „Mieciek“ mówił o piatiletce. Jego przykry głos denerwował Lucjana narówni z upałem i zaduchem. Siedział więc na łóżku i ćmił papierosa w tępej rozpaczy. Dziadzia, który wkrótce też się przywlókł, począł kląć ze względu na powietrze i zaraz zapalił fajkę. Potem rozebrał się powoli i niechętnie. Odezwał się do Lucjana:
— No, i jakże tam wizyta, powiodła się?
— Daj mi spokój, pomówimy o tem kiedyindziej.
Potem uciszyło się. Tylko w mroku zabrzmiał zdławiony od zachwytu głos Józefa:
— Jak zdam egzamin, to pójdę do burdelu, ale do takiego porządnego, za dziesięć złotych.
Nikt mu nie odpowiedział, więc usnął, ziewnąwszy przedtem kilkakrotnie i głośno.