Przejdź do zawartości

Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szę jej to dać obok prezenta. Czy dasz wiarę, że męczył mnie dotąd, dopóki nie napisałem mu tego wiersza? Kryminał...
— Dlaczego on tak źle mówi?
— To jest taki francuski żyd, wogóle mam dość kosmopolityczną rodzinę.
Wermel z rozkoszą popijał piwo. Po chwilowem milczeniu Lucjan zapytał:
— Wermel, co ty chcesz zrobić w życiu?
— Prosta sprawa. Napisać szereg tęgich wierszy Nic innego przecież nie potrafię.
— Jakich wierszy? Jaka idea w nich tkwić będzie?
— Mój drogi, jestem poetą burżuazyjnym, nie mam żadnych idej. Piszę dla ludzi, którzy potrafią czasem mieć wolną chwilę na przejęcie się moją wizją. Nigdy właściwie nie zastanawiałem się nad ideą w poezji. Przecież to takie proste. Chodzi o dobry wiersz, muzykę słowa, no i piękno. Nie, nie mam żadnych idej, co mi się tam w mózgu urodzi, to hajda na papier.
— To bardzo źle.
— Bardzo źle, tak. A co ty chcesz pisać?
— Ja... ja prozę, realistyczną prozę. Powieść. Nowela.
— Wobec tego, mój drogi: poezja może się obyć bez idej, ale proza nigdy. Prócz talentu, trzeba mieć rozum, który u ciebie jest, Lucjanie, ale prócz rozumu, trzeba wiedzieć, co pisać. Chcesz więc być polskim pisarzem?
— Nie, europejskim.
— Jakto? — Pozwolisz jeszcze jedno piwo?