Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

taj… Pan rzeczywiście ma fach w ręku! Trafić tak kamieniem w ptaka... rzeczywiście — zdumiało nas to!
Siedziałem zasłuchany i z niewyraźnym uśmiechem na ustach. Małomówny stałem się w tej Brazylji. Zastanawiając się tak nad samym sobą, skonstatowałem, że starałem się podczas tych wszystkich wizyt mówić jaknajmniej. Może trochę przesadzałem, mając tych wszystkich ludzi za tak nieciekawych, że nie warto do nich mówić! Suchodolski zdawał się to zauważyć, bo powiedział:
— Niech pan coś opowie, my tutaj nie tacy dzicy; widzi pan, czytam po francusku, prenumeruję tu trochę pism z Polski… o, „Tygodnik Ilustrowany“, „Ilustrowany Kurjer Codzienny“…
— Czuj się nieco otumaniony tą podróżą i raczej nastawiony jestem słuchać a nie mówić — odpowiedziałem mu szczerze.
Pogładził dłonią włosy i na przegubie zaszemrały wisiorki przy branzoletce.
— Tak, trochę pana rozumiem; teraz pan to wszystko przejmuje w siebie. Może pan sobie poogląda albumy z fotografjami, ja tymczasem przejdę z panem Grzeszczeszynem do apteki, bo mnie prosił o zastrzyk malaryczny. Panu radzę brać chininę, pan Grzeszczeszyn już dawno nabył malarji. — Wyszli.
Gdy przeglądałem album, uderzyła mnie przeważająca ilość fotografij nagich chłopaków, w grupach i pojedyńczo, bez spodenek. Zwłaszcza jedno zdjęcie przedstawiało Suchodolskiego w otoczeniu kilku chłopców, stojących po kolana w wodzie. No cóż! Upały tu musiały doskwierać nieraz silnie, rzeka pod bokiem — dziwne to znów takie nie jest. Przejrzałem, odłożyłem album na stolik. W otwartem oknie lekko porusza się firanka, zdrzemnąć-by się, czy co… Wrócili, usiedli, Grzeszczeszyn trzymał się za lewą rękę, Suchodolski mówił, wygodnie rozwalony; — agent jakiejś faktorji: