Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nawet pan Kajetan coś zbyt często rzucał oczkiem na pannę Klarę i rad jej krzesełko podawał, ale braciszek, pan Amilkar, śmiał się z niego, utrzymując, że panna Klara nic więcej niema, jak dwie suknie jedwabne, parę zgrabnych trzewiczków i nosek do góry zadarty.
Był tam także i ksiądz Ignacy, i pan Barłomiej, krewniak domu, a bez fortuny. Teraz dopiero o nim wspominam, ale nie czynię tego, jakobym ich chciał kłaść na ostatniem miejscu, bo ludzi nigdy nie cenię wedle fortuny, ani nawet wedle klejnotu, jeśli sami tego klejnotu nie rozumieją, ale cenię ich wedle dobrych uczynków.
I jak już mówiłem, w tem staropolskiem „kółku rodzinnem“ tak mi się dobrze zrobiło, żem nawet zapomniał w tej chwili o moim frasunku, jaki mnie napadł od dnia wczorajszego, w którym moja Basia po raz pierwszy tak dziwnie do mnie się rozśmiała.
Ksiądz Ignacy kończył właśnie opowiadanie o cudzych krajach, o których był wczoraj wyczytał wiele rzeczy ciekawych, pan Jędrzej jeszcze to i owo z własnego doświadczenia do opowiadania księdza proboszcza dorzucił, a potem zwróciwszy się do mnie, w te ozwał się słowa:
— Zawsze miałem afekt do rodzica waszmości, panie Michale, a zatem wierzę, że mimo młodej żonki, nie zechcesz zapomnieć o życzliwym ci sąsiedzie. Jestem stary, mocno stary, a jakkolwiek