Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Prawda, że na to nie ma rady! Ha... to trzeba pomyśleć o jakim budowniczym! Czy znasz jakiego?
— Pan Anzelm...
— Fiu, fiu, fiu! Pan Anzelm, to pan całą gębą! On za cztery linie na papierze kazałby sobie tysiączek zapłacić. Znam go dobrze!
— Adalbert...
— Cóż tam znowu! Już trzecią kamienicę stawia! do takich panów nie idę po robotę!
— Sylwiusz...
— Taki sam jak tamci. Jeździ karetą! Biedny murarz wymienił jeszcze kilka nazwisk znanych w mieście budowniczych, ale wszyscy ci należeli według zdania pana Maliny do rzędu tych ludzi, którym się dobrze dzieje na świecie i którzy za to lepiej od innych każą sobie płacić.
— Ty mnie nie rozumiesz! — rzekł w końcu zniecierpliwiony gospodarz. — Powiedz mi, wiele ty bierzesz odemnie za jeden dzień roboty?
Murarz wymienił z smutkiem bardzo skromną cyfrę.
— A każdy inny, porządny murarz wiele bierze?
— Przynajmniej trzy razy więcej, proszę pana — pokornie odparł blady nędzarz.
— Czy robota jego lepsza?
— Gdzie tam panie! Czasem gorsza!