Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I z dumą spojrzał zacny profesor na ośle grzbiety w szafie bibliotecznej, których już nie będzie rugował. Niemniejszą dumą napawała go myśl, że mówiąc o aprobacie, uratował wobec osób trzecich powagę swojej roli domowej.
— Rachunek krótki — zauważył pan Malina — razem wyniesie wszystko dwa tysiące...
— Przecież trzeba coś na procent od zaliczonego naprzód kapitału odtrącić! — rzekła pani Filipowa.
— Zdaje mi się, że się nie rozumiemy — odparł słodko gospodarz — wyprowadzenie kosztowałoby co najmniej pięćdziesiąt...
— I to jeszcze mało! — przerwał sumienny profesor.
— Pewnie, że mało... a procent licząc po pięć... zawsze państwo jeszcze zarobicie!
— Bez wątpienia! — dodał zacny profesor.
Profesorowa spojrzała z ukosa na męża.
— Co ty mówisz? — rzekła — w taki sposób jeszcze powinniśmy panu Malinie dopłacić!
Rozśmiał się z politowaniem zacny profesor. Przymrużył jedno oko i rzekł:
— U kobiet długie włosy a krótki rozum. Przecież wiesz o tem, wiele przeprowadzenie kosztuje. Jeżeli zaś zacny gospodarz pozwala nam tu zostać i dla naszej wygody zaraz reparacyę filaru rozpocznie, to przecież jeszcze za to nie będzie nam procentów płacić.