Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pan Kryspin pojechał do miasteczka i podpisał weksel na parę tysięcy guldenów. Potém z temi guldenami udał się na jarmark do Rzeszowa, kupił czwórkę tarantów, dla których zaraz po jarmarku zapisał z Wiednia najmodniejszy faetonik, jaki u hrabiego X*** widział.
Zdawało się, że teraz zaświtało na serjo boże słońce nad panem Kryspinem. Czwórka tarantów i faetonik robiły w mieście powiatowym furorę. Panna Zebcia, która dotąd o księciu marzyła, raczyła spojrzeć teraz na pana Kryspina i zapytać się o jego nazwisko.
Dińcia i Fińcia, siostry-bliźniaczki, rumieniły się na widok tego faetoniku, nawet wtedy, gdy pana Kryspina w nim nie było, a był tylko prosty chłopak „Grześ”, niewłaściwie przez właściciela „George” przezwany...
Była chwila, gdzie się ważyły losy pana Kryspina... Kto wie, czy nie byłby posiadł panny Zebci, lub jednéj z sióstr-bliźniaczek, gdyby tylko jaki przypadek wykrył był wzajemne ich marzenia...
Ale przypadku tego nie było.
Pan Kryspin szedł daléj na téj drodze. Bakenbardy swoje rozczesał na szeroko jak hrabia X***, nosił lewe ramię do góry jak ułomny książę Jerzy, a nawet kulał na prawą nogę, jak baron R., który był prawie codziennym gościem u pana marszałka powiatowego.
Z tém wszystkiém jednak był pan Kryspin nieszczęśliwym.
O afektach Zebci i sióstr-bliźniaczek nic jakoś nie myślał, a inne afekta, o które się starał, były dla niego wprost niedostępne.