Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Euzebia przyjęła z zachwyceniem myśl matki, chociaż i tu zaszło owo nieszczęsne nieporozumienie, które wypływało z dwuznacznéj francuzkiéj wymowy dwojga imion: Idziego i Juljana...
Tak więc myśl zacnego delegata Towarzystwa była przyjęta, a dwaj zapaśnicy gotowali się właśnie do boju, który mieli rozpocząć jak ongi gladyatorowie słowami do Euzebii: Morituri salutant te!
Wreszcie nadeszła owa chwila stanowcza. Delegat przygotował wszystko jak należy. Kilku górali wzięło na plecy różne tobołki z wiktuałami, a kobiety siadły na fury, które je zawieść miały w pewną umówioną kotlinę. Z téj kotliny miano udać się wyżéj już pieszo aż do stromego „wierchu”, na który wobec wszystkich mieli się z niebezpieczeństwem życia wdrapywać obaj zapastnicy, i tam na wieczną zgodę podać sobie rękę, przy odgłosie patrzących z dołu spektatorów.
Taki regulamin ułożył zacny delegat, a osobliwie paragraf co do zgody wydał mu się bardzo zbawiennym i potrzebnym w interesie całego społeczeństwa.
Nim jednak całe społeczeństwo w pochód ruszyło, wziął pan Idzi stryjaszka na stronę i rzekł do niego:
— Djabeł nie śpi, jak widzę! człowiek i tak może kark skręcić. Dla tego chciałbym wiedzieć, czy warto na sam wierch się drapać!
— Przecież teraz nie można nic mówić... — odpowiedział stryjaszek.
— Ale jak już będę w połowie góry... gdy właśnie drapać się będę na jaką niebezpieczną skałę...