Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dom w samém mieście, ale licho jakieś napadło go, sprzedał dom i za cmentarzem, daleko od miasta, wystawił sobie chałupę i płotem dokoła ogrodził. Różnie sobie w mieście tłumaczono te fantazye Radysza. Jedni mówili, że Radysz, który był bednarzem z rzemiosła, wycinając razu jednego łozy na obręcze za cmentarzem, trafił na skarb zakopany i aby tém dogodniéj dalsze pod ziemią robić poszukiwania, kupił grunt i na nim dokoła się ogrodził. Inni znowu podejrzywali bednarza o mniéj szlachetne zamiary. Za cmentarzem ciągnął się szeroki parów zarosły odwiecznie krzakami leszczyny. Leszczyna należała do dziedzica wsi poblizkiéj. Otóż, aby tém dogodniéj zaopatrywać się bezpłatnie w dobry bednarski materyał, wybrał sobie Radysz to ustronie na mieszkanie, z którego miał do parowu czynić nocne wycieczki.
Czy tak czy owak ludzie mówili, zawsze jednak było coś w tém prawdy, bo chudy i blady niegdyś bednarz zaczął czerwienieć na twarzy i tuszę przybierać, a nawet sprawił sobie siwe futro z krymskich baranów, jakiego nawet i cechmistrz żaden w mieście nie miał.
Podejrzenia sławetnéj rady miejskiéj musiały wreszcie dojść do uszu bednarza i mocno go zmartwić, bo od niejakiego czasu zerwał wszelkie stosunki z miastem a nawet cechem, i tylko na ręce młodszego brata cechowego składał dwa dukaty w złocie holenderskiém na ofiarę św. Szymona Judy, patrona cechu. I stało się, że co pierwéj tylko półsłówkiem do uszu sobie szeptano, powtarzano teraz głośno na radzie miejskiéj, a mianowicie na każdéj stypie, kiedyto człowiek mimowoli o sprawę z sumieniem trąci.