Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przypisując to bojaźliwości, szepnął jéj półgębkiem, gdy się Stanisław August obrócił:
— Śmiało Dorotko, nic się nie bój — trzymaj się prosto! Nie mrugaj oczyma!

IV.

Przez trzy dni chodził pan Wilga z Dorotą do pawilonu nad brzegiem Wisły, a każdą razą był król obecny, a zawsze łaskaw na szlachcica, który niby potulnie stał przy progu a w duchu, mospanie, wąsa sobie pokręcał. Ale czwartego dnia padło coś szlachcicowi w oko. Król był jakoś w niezwykłym humorze, śmiał się na całe gardło, mówił ni w pięć ni w dziewięć, a gdy wstał z krzesła, aby Dorotkę po twarzy pogładzić, takie niepewne stawiał kroki, jak gdyby podłoga pod nim się chwiała.
— Podpił sobie miodku na rozweselenie serca — myślał w duchu pan Wilga — biedny człowieczysko, nie najlepiéj mu na tronie! Ot i on taki człowiek jak drugi, i jemu miło, gdy po starym lipcu świat w koło niego zatańcuje.
I w saméj rzeczy zdawał się cały świat w koło mniemanego króla tańcować, bo taka radość patrzyła mu z oczu, jak gdyby nie na tronie, ale na stu koniach siedział. W końcu poczęła się jakoś i miarka przebierać, co widząc Bacciarelli odłożył pędzle i paletę, i króla za przerwanie pracy uniżenie przeprosił.