Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kapistran skamieniał...
— Aleksander Macedoński! — zawołał.
— Tak jest — odparł spokojnie nieboszczyk — jestem Aleksander, którego nazywają Wielkim.
— Taki wielki człowiek i ze mną za pan brat rozmawia!
— Jesteśmy tu wszyscy równi.
— Otóż to mi szczęście! Wszyscy równi! Hrabiowie, książęta, Kapistran i Aleksander Macedoński, wszyscy równi! Niech będzie za to Bóg pochwalony!...
Zaledwie Kapistran te słowa wymówił, trącił go ktoś łokciem pod żebro, aż omało nie upadł. Spojrzał na śmiałka i poznał Jędrka swego stajennego, który przed rokiem na cholerę umarł.
— Chamie! — krzyknął Kapistran ze złością — czy nie widzisz kto stoi! Nie poznałeś błaźnie swego dziedzica i pana?
— My tu wszyscy równi! — odparł dumnie Jędrek, pykając dymkiem z krótkiéj fajeczki w sam nos Kapistranowi.
Uśmiechnął się Aleksander Wielki i rzekł:
— Nie gniewaj się Kapistranie — kiedy równość to równość...
— Rozumiem równość... ale cham, psia dusza...
— Jesteś niepoprawny i dla tego ty i bracia twoi tak długo pokutować będziecie na ziemi, dopóki o równych prawach lepszego nie nabierzecie wyobrażenia; ale „nie traćmy czasu”. Ot, tam nas już czekają!