Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kich korzyści?... A Antosia — to jakby na panią wielką stworzona. Przecież gra trzy sztuki Chopina — kilka walczyków i mazurków, i do tego „coś bardzo melancholicznego”. Czyż to nie dosyć? Po francuzku zapewne także dobrze umie, jeżeli tyle się za to zapłaciło...
Takie dodatnie strony widział pan Kapistran w téj chwili, pod naciskiem owego pokojowego uśmiechu jejmości, o który mu tak chodziło.
Mimo to wszystko jakiś ukryty robak wiercił mu w sercu. Pan Władysław wychodził z pod pieca i stawał mu smutny przed oczami.
— Poczciwy, pracowity człowiek — pomyślał sobie pan Kapistran — znałem dobrze jego ojca, dziećmi znali się z Antosią i nieraz była między nami mowa o tém, aby te dzieci razem pobłogosławić... Ojciec nie przez własną winę stracił fortunę, ale nie opuścił uszów, wziął się do małéj dzierżawki, dobił się potém do większéj — a syn coraz więcéj pracą swoją idzie w górę. Dzisiaj ma piękną i rozległą dzierżawę... widocznie idzie, w górę! Dorobi się wioski...
Taki robak wiercił sumienie pana Kapistrana i nie pozwalał mu poić się rozkoszą, któréj tak pełną podała mu czarę jejmość. Tam były także rzeczy piękne i ponętne, tu znowu było coś... coś, czego nawet nazwać nie umiał... co mu ustawicznie w drodze stawało...
I cóż tu zrobić, jeżeli jutro jejmość odecyzyą zapyta, a pan Alfons po odpowiedź przyjedzie?
Pan Kapistran myślał i myślał, a pot kroplisty występował mu na łysinę i palił go tam jak ukropem.