Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mózg palił się pod czaszką i wyrzucał mu przed duszę same piekielne, płomienne obrazy!
— Oszukać się — tak szkaradnie oszukać się — to zbrodnia!... to więcéj jak zbrodnia — to samobójstwo! Nie, téj hańby niemożna przeżyć... Utopić się... zastrzelić... lub... w Homburgu zgrać się do koszuli... Przegrać Przysiołek! lub wygrać miljon, bimiljon.
Takie dziwne myśli biegały Kryspinowi po głowie.
Łamał ręce, aż wszystkie stawy trzeszczały i rwał włosy z głowy... Już dzień świtał na niebie, gdy rzucił się nieruchomy na łóżko. Spał długo i spokojnie.
Śnił o Maryi, o jéj pięknych oczach, widział łzy w tych oczach! Śnił o obiadku u marszałka i o toaście księcia... śnił długo i rozkosznie...
Jasne słońce zbudziło go.
Przetarł oczy i usiadł na łóżku.
Siedział tak długo, bardzo długo... Potém wstał, rozśmiał się i rzekł do siebie:
— I czegóż ja tak rozpaczam? I czegóż właściwie pragnę? Pragnąłem miljonów, bo zdawało mi się, że tylko miljony mogą mnie znaczniejszym zrobić w powiecie. Mniemałem, że tylko one mogą mnie doprowadzić do uścisku Księcia i na obiadek Marszałka! Tymczasem okazało się, że i inne drogi mogą tam także zaprowadzić — i rzeczywiście zaprowadziły mnie! Ściskałem się z księciem Jerzym, jadłem obiad u Marszałka... za co? Oto za to poprostu, że wzięto mnie za poczciwego i szlachetnego człowieka!
Jeżeli więc zacność i szlachetność także tam zaprowadzić mogą, gdzie może nie zawsze prowadzą miljony...