Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tak zacne słowa nie mogły przepaść jak głos wołającego na puszczy. Usłyszały ją piękne panny i zacne ich matki i ciotki. Zwrócono uwagę na szlachetnego człowieka, który z takiem uczuciem kocha swego chylącego się do grobu bezdzietnego stryjaszka.
I stało się pewnego dnia, że J. Pan Jaksa, czując się bezsilnym, usiadł, na ławce, na któréj przypadkiem siedziała J. Pani Scholastyka, matka Euzebii.
J. Pani Scholastyka była kobieta rozmowna; zaczęła więc rozmowę z kaszlącym staruszkiem, radząc mu w dolegliwościach jego różne środki domowe. J. Pan Jaksa przyjął rady z wielką submisyą, przyrzekł wszystkiego próbować a przytém przyrzekł także przedstawić swego kuzyna, przyszłego swego spadkobiercę, który jest człowiekiem wyjątkowym, gdyż o jego śmierci nawet słyszeć nie chce!
Zacna matrona zachwycała się tak rzadkim okazem, i zwróciła zaraz na to uwagę swojéj jedynaczki. Jedynaczka była jakaś zamyślona i jakby tego nie słyszała. Końcem parasolki rysowała na piasku jakieś nieczytelne hieroglify.
Hieroglify te jednak dadzą się jakoś odczytać. Są one znakami, które wyrażają niezwykłą boleść serduszka. A boleść ta ztąd pochodzi: W podróży z Krakowa przyłączył się do nich jakiś podróżny, który nazwał się Juljanem klejnotu Trzaska. Nazwisko było ładne, podróżny nie był także brzydki, a że nie miał mniéj niż lat trzydzieści i niepospolite zdradzał wykształcenie, uznały matka i córka za rzecz słuszną, przyjąć jego towarzystwo.