Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

u siebie obiadkiem, do którego pan Kryspin już dawno wzdychał.
Dzisiaj marzenia jego miały się stać rzeczywistością.
Zaledwie bowiem na rynku miasta się ukazał, przystąpił do niego książę Jerzy, i wobec całego miasta podał mu rękę i serdecznie uściskał.
— Przyjmij Pan najserdeczniejsze moje życzenia!, rzekł do niego z dobrotliwym uśmiechem. W naszym powiecie, jak widzicie, nic się długo nie ukryje, a przynajmniéj tak szlachetne i piękne zamiary, jakie pan powziąłeś i one już interesowanym osobom sformułowałeś. Zacny pan Michał wart był tego szczęścia, które pan jemu, a przez niego nam wszystkim zgotowałeś!... Zacni, szlachetni ludzie są dzisiaj coraz większą rzadkością!
— Czybyś pan nie raczył dzisiaj zjeść u mnie obiadku? — ozwał się z poza ramion księcia sędziwy marszałek — postaram się abyś pan nie był sam jeden, to jest, bez panny Maryi!
Pan Kryspin wydął pierś jak bohater Szekspira i pomyślał sobie w duchu:
— Co to znaczy mieć miljony! Widać już wiedzą o telegramie i czapkują przed miljonerem! Tak to, tak. Pieniądze, pieniądze wszystkiém!
I obejrzawszy się po rynku, czy wielu ludzi patrzy na niego, odpowiedział księciu i marszałkowi:
— Zaiste wielki splendor spada na mnie maluczkiego, jeźli takie persony powiatowe w ten sposób odzywają się do mnie. Nie przypisuję ja tego splendoru ani sobie, ani cichym uczynkom moim, ale Panu Bogu, który czę-