Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Niebezpieczeństwo dla siebie przeczuwasz pan słusznie, dla tego zwracam pana uwagę na to niebezpieczeństwo. Marzenia a rzeczywistość, to są dwa kontrasty!, wyszepnęła Marya.
— I tego niebezpieczeństwa nie chcemy przed panem ukrywać — dodała ciotunia.
Pan Kryspin przybrał pozory głębokiego spokoju i czekał na dalsze słowa ciotuni.
— Zapewne panu wiadomo — zaczęła ciotunia — że ojciec Maryi wdawszy się w poszukiwanie nafty...
Uśmiech nieznaczny przebiegł po twarzy szczęśliwego Kryspina. Wiadomości ciotuni były już przedawnione; on posiadał najświeższe... a te nie tylko, że nie kazały się niczego obawiać, ale owszem obiecywały przyszłość tak różową, jaką tylko sobie wymarzyć można!...
Potrzeba jednak było aby pan Kryspin z tém się nie zdradził.
— Słowa pani dobrodziejki — rzekł z nieznacznym uśmiechem — mogą mieć grunt bardzo szlachetny, ale dla mnie, przynajmniéj w téj chwili, są one zbyteczne. Uczucia mego nigdy nie mieszam z rzeczami podrzędnemi. Gdybym był zupełnie ubogim, możebym dla samego obowiązku sumienia poruszył, przed ostateczném słowem, majątkową sprawę jednéj i drugiéj strony, bo bez takiéj trzeźwości w zapatrywaniu się na życie nie pojmuję miłości!... Ale ja dzięki Bogu mam przynajmniéj tyle, ile na konieczne potrzeby życia wystarczyć może. Przeto wolno mi pominąć milczeniem materyalne płożenie drugiéj strony, aby jakaś możliwa tam plamka nie