Strona:Złoty Jasieńko.djvu/318

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Około godziny dziesiątéj, gdy po raz wtóry zaczęto dla spóźnionych obnosić herbatę, pokoje już były tak pełne że się w nich z trudnością obracano. Stoliki wszystkie poobsiadali grający. W kilku miejscach stały już kałużki porozlewanéj wśród ścisku herbaty, która téż parę fraków zwilżyła. Pomimo ciasnoty nikt wszakże nie odchodził, bo wszyscy wiedzieli o mającéj nastąpić wieczerzy i rachowali na nią. Mówiono że być miała tak obfitą iż zadowolić mogła dwakroć liczniejsze towarzystwo, a kosze obłamków i okruchy szpitale i ubogich nakarmić były przeznaczone.
Naostatek wybiła godzina uroczysta, otwarły się dotąd ściśle zamykane drzwi, ukazały długie stoły ze świetną zastawą i rozpoczęła walka pełna delikatności a uporu razem o miejsca przy stolikach. Jeden się dobijał by stanąć blizko szczupaka, drugi starał o sąsiedztwo kotletów. Najmniéj szczęśliwi porwawszy na talerz swoję porcyą, unosili ją na najspokojniejsze legowisko dla spożycia.
Słychać było brzęk sztućców i stukot talerzy, kiedy niekiedy dźwięk uderzonéj karafki lub potrąconego kielicha, nareszcie, po chwili pewnego nieładu, goście się ugrupowali wedle powinowactwa przy półmiskach, inni na straży butelek, poformowały się gościńce dla krążących maruderów téj armii i harmonia najpiękniejsza zakwitła. Wzajemnie