Strona:Złoty Jasieńko.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wrzask towarzyszów, nie był przytomny, nie wiedział jak się tu znalazł, ale powoli trwoga grobowa i chłód jakiś go ogarniał. Oczy po blaskach, po ciemności z ciężkością oswajały się z tym półcieniem izdebki, ale stara widziała go w całym blasku swego przywiązania.
Ostatek sił dobyła aby go pochwycić za rękę gorącą jeszcze od kart i kielicha.
— Jasieńku, rzekła, tyś dobry, tyś poczciwy, ty przypadłeś do staréj matki. Bóg ci to zapłaci. Daruj mi, przebacz, zapomnij winy, jam ciebie tak kochała. Niech cię Bóg błogosławi.
Tu głos jéj zamarł w piersi.
— To nieprawda, rzekła — ja ciebie nigdy nie przeklinałam, jam nie winna, nie miéj żalu, jam matka! Ty moje dziecko jedyne. Zbliż się, niech ciebie zobaczę i obraz twój poniosę na tamten świat.
Zapłakała biédna i w tym szlochu jak uderzenie piorunu przyszła — śmierć. Dłoń którą chwyciła syna rękę, powoli stygła, ale nie puściła go, czuł uciekające z niéj drżenie życia, ciepło, a potém lodowaty chłód śmierci i kamienny uścisk trupa.
Mateuszowa nie żyła.
Milczenie panowało do koła, Szkalmierski stał strwożony, nie śmiejąc się ruszyć a czując że mu