Strona:Złoty Jasieńko.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Sebastyan ręką potarł po czole, był zmieszany, sam już nie wiedział jak żydowi dziękować.
— Mój dobrodzieju, rzekł, kiedyście już tak byli dla mnie życzliwi, żeście mi dali przestrogę, którą pewnie zużytkuję — niech wam Bóg za to płaci! powiédzcie mi trochę więcéj, roztłumaczcie, bo jeszcze dobrze nie rozumiem co ta za człowiek i do czego on idzie.
— Wiele mówić niéma potrzeby — odpowiedział żyd, — jest to taki człowiek jakich się często po świecie spotyka. Widział aspan kiedy wielkiego pająka? uważał jegomość że dwóch pająków razem nigdy z sobą nie żyje...? Pająk zawsze sam jeden a około niego zawsze powysysane muchy, gdy bardzo głodna, to samica zjada swego męża, a mąż swoję żonę, bo dla pająka niéma tylko on na całym świecie. Otóż to mój dobrodzieju, wasz mecenas taki pająk. Zjadłby was, mnie, tak jak zjadł matkę i brata i kto mu na zęby przyjdzie, jak będzie głodny. A przypatrzył się kiedy jegomość dużemu pająkowi jak on nieszpetnie wygląda? ma różne moręgowate paski na ciele, elegant i świeci się i wydaje bardzo poważną figurę, a co z tego kiedy rozbójnik. Taki i ten Szkalmierski. I jeszcze wam powiem że pająk jaki on jest to jest, przynajmniéj między muchy nie chodzi z komplimentami, a ten jeszcze i to umié. Słuchaj jegomość — co mówiłem, ja jego od małego chłopca