Strona:Złoty Jasieńko.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja téż to tylko poufnie, wzajemnie mówię, bo podobną przysługę tylko dla przyjaciół czynię i to bardzo prywatnie. Byłbym zasypany kapitałami gdyby o tém wszyscy wiedzieli, a znowu nie można przewidziéć czy się zawsze znajdzie ulokowanie. Żydki już tu zwąchały, opędzić mi się od nich trudno, ale z tymi, o! nie chcę, nie chcę miéć do czynienia, to darmo. Co innego z takimi ludźmi jak pan Sebastyan.
Puściwszy strzałę, głębiéj zabijać jéj nie widział potrzeby mecenas, lękał się podejrzliwości starego i rozmowę obrócił. Śniadanie zostało sprzątnięte, porterowi się nie oparł kancelista, a mecenas, spojrzawszy na zegarek, porwał za kapelusz.
— O! o! zagadaliśmy się, gadu, gadu a psy w krupach, daruj, muszę śpieszyć i porzucić cię. Bardzom rad że się raz między nami przykre dla mnie nieporozumienie rozplątało. Słuchaj, poczciwy Tramiński, ja się czasem tobie zdać mogę, a twoja uczciwość mnie. Gdybyś miał czas i dobrą wolę, prosiłbym cię, idąc rano wstąp sobie do mnie do mego gabinetu na gawędkę. Tylnemi wschodami wejdziesz, do godziny 10 jestem sam, zapukasz razy dwa i poczekawszy raz.
Tramiński ujęty, oczarowany, skłonił się, pocałował go w rękę i syty wesół opuścił karasia. Gdy wychodził z garkuchni, mecenas już był daleko.