Strona:Złoty Jasieńko.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Najlepiéjby było żeby dłuższy wyrobić, ale w ostatku byle dostać, potémby się miało czasu więcéj innego kredytu poszukać.
Klemens zamyślony po cichu wysunął się z pokoju.
Poleciwszy młodszemu dependentowi bieżące sprawy, sam spojrzał w lusterko, przyczesał jeszcze i tak już wypoliturowane włosy, i z miną przejętą ważnością swą, wyszedł natychmiast na miasto. Pan Klemens był człek niepozorny ale skuteczny, w kwadrans już wywołał w ulicę jakiegoś kancelistę od innego prawnika. Wyglądał on na bardzo chude stworzenie i nos miał czerwony tak, że nie mógł się nawet wypiérać swéj słabości do spirytusu.
— Pan Michał — rzekł w trzeciéj osobie Żłobek, pójdzie do notaryusza, i poszuka tam niejakiego Tramińskiego który u niego pisze. Jest to biédak ale człek zdatny.
— Ale ja go znam.
— Tém lepiéj, zapłacisz parę złotych Tramińskiemu, który sam jeden pisze w izbie gdzie są księgi hypoteczne, ażeby wynotował długi i ciężary na Zakrzewku prezesa. Dla waćpana, dodał z naciskiem, dla waćpana.
— A no to dobrze — odparł czerwony nos — ale Tramiński to taka facyata rygorysty, że gotów w sekrecie i bez pozwolenia tego nie zrobić.