Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uśmiech przymuszony. Wyglądał tak, jakby mię lekceważył, nie dbał o mnie wcale. Powitał, jak pierwszą lepszą, i wręcz powiada: — „Tak dziś wypadło, że tylko pół godziny czasu mam dla ciebie.“ Zapłakałam wtedy; bo jak nie odczuć takiej zmiany? Dawniej bywało — dzień dla nas za krótki, i dzień i noc z dniem połączona.
Widząc mnie teraz płaczącą, rzekł z naciskiem: — „Psyche, czy tylko łzy masz dziś dla mnie? Nie wiele one są warte, gdyż kobiety zwykły płakać z powodu małych smutków, a zawsze bardzo obficie. Wierzaj mi, że ta łzawa hojność nie przynosi twojej płci zaszczytu!“ O mało mi serce nie pękło od słów tych twardych i kurcze płaczu krtań mi ścisnęły. Zwyciężyłam się, nie wybuchnęłam łkaniem, całą gorycz zaparłam w sobie. Chciałam się nawet przymusić do uśmiechu i odpowiedzieć mu wesoło: — „Niewdzięczny, przecież słabość płci naszej stanowi tryumf płci twojej!“ — On tymczasem niedbale podał mi rękę na pożegnanie i odszedł. O straszna chwilo! Doznałam takiego wrażenia, jakby mię podeptał, obelgami obsypał, ciężko znieważył. Postawił mię tak wysoko, aby potem strącić. Kocha widać inną. Jak szalona pobiegłam do domu i długo, długo płakałam.