Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dworze i gwizdaniem swem w nocy dawał hasło do szczekania.
Warga bez ceremonji wziął Kwiatka na postronek, a mówiąc mu przez drogę jak największe impertynencje, zaprowadził do sadu i przywiązał do pnia drzewa, stojącego obok słomianej budy. Pierwsze chwile pobytu tutaj były dosyć przyjemne, gdyż sadownik, pragnąc sobie zjednać nowego sługę i przywiązać go do sadu, obficie karmił Kwiatka. Później się zmieniło; Icek pędził psa do roboty, a co się tyczy karmienia, pragnął go wykierować na wegieterjanina, żyjącego wyłącznie takiemi surowiznami, jak: zgniłe jabłka, gruszki ulęgałki, śliwki robaczywe — to, co w sadzie najgorsze. Kwiatek miał uczciwą psią naturę; gdy raz przylgnął do człowieka i do miejsca, trwał bez zmiany, choć było głodno, chłodno. Nerwowy żyd nie mógł w nocy sypiać, widmo chłopa-złodzieja trapiło go nieraz do świtu i wtedy słyszał on częstokroć szmery strząsania śliwek, obrywania jabłek, wdrapywania się na drzewa — czyste wymysły wyobraźni. Budził wtedy żonę, dzieci, szwargotał z niemi, zapytywał, czy i oni słyszą to samo, wyłaził z budy przerażony i podniecał Kwiatka do zapuszczania się z głośnem szczekaniem w głąb sadu. W takich razach pies wydobywał z siebie poważny głos baso-