Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nagle na ścieżce powstał jakiś nadzwyczajny alarm, rozległy się żałosne skomlenia bólu. To Kwiatek przybył i zaczął oczyszczać drogę przed sobą. Naprzód Miluś, rzucony o ziemię, narobił tak strasznego gwałtu, że sam Duda zawiesił na chwilę ucztowanie i nasłuchiwał rozpaczliwego „au, au, au!.. Aj, aj, aj!“
A pewny siebie pies Suchara szedł śmiałym krokiem, spychając precz ze ścieżki tę chciwą żeru hołotę. Energiczniejszy i bardziej stanowczy opór stawiła mu dopiero Druhna, którą poparł zuchwały Figiel; oboje atoli nie podołali i Kwiatek, pełen buty zwycięskiej, stanął u kresu.
Na jego widok leniwie powstał z miejsca Duda, znać było, iż z wielkiem niezadowolnieniem porzuca ucztę, przyniżył się nieco, obnażył dwa rzędy potężnych zębów, warczał straszliwie i powolnym krokiem szedł do Kwiatka, przeszywając go zjadliwym wzrokiem.
Oba psy rzuciły się na siebie z wściekłością. Stanęły na tylnych łapach, objęły się wzajemnie przedniemi, i jeden drugiego ciął zębami po wargach, policzkach, łbie, uszach. Każdy z nich usiłował w tych zapasach uchwycić przeciwnika za gardło, zwalić na ziemię, wziąć go opd siebie. Natarcia, zastawianie