Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nieraz z głębi jego piersi odzywały się namiętne, chociaż przytłumione okrzyki bojowłe Zapewne mu się przyśniwały ogromne stare bory, knieje nieprzebyte, przez które pędził za wysmukłym zwierzem z rozłożystemi rogami, czy za potworem, zbrojnym w straszliwe kły białe. Rozkosznie mu się musiało robić, jeżeli w marzeniu takiem poczuł między zębami kawałek żywego mięsa, a na języku i podniebieniu — krew ciepłą. Suchar, wystając niekiedy przed chatą, widział, że trzoda chlewna ryje na łączce, na polu lub w sadzie; przywoływał wtedy psa, pokazywał mu palcem szkodników i donośnym głosem wydawał polecenie:
— Kwiatek, huzia świnie! Huzia!
Pies widocznie uważał spełnienie tego rozkazu jako najmilszy ze swoich psich obowiązków, albowiem na dany rozkaz puszczał się całym pędem, wpadał z zapałem pomiędzy świnie, chwytał pierwszą lepszą za ucho, szarpał, kaleczył. Żeby choć na tem jednem mógł swobodnie i bezpiecznie używać! Jednego razu za świniami ujęła się gospodyni, pochwyciła stajenne widły, skoczyła do psa jak jędza i biła, wykrzykując ze złością:
— Wara ci od świń, psia duszo, wara!
Otóż, co się podobało chłopu, tego nie lu-