Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zamknęła się z nim w sieni i dopóty go biła, dopóki na grzbiecie biedaka nie połamała kija. Skomlił rozpaczliwym głosem, chronił się z kąta w kąt, a baba ścigała, biła niemiłosiernie, jak gdyby chciała z psa życie wypędzić.
Kiedy nareszcie sponiewierany, zbity wypadł na trzech nogach z tej nieszczęśliwej sieni, zawodząc żałośnie, schronił się pod stodołę, aby lizać rany. Teraz dopiero zjawił się tu Suchar, uzbrojony w postronek, złożony we dwoje; pochwycił psa jedną ręką za kark, a drugą — okładał. Kwiatek wił się z bólu, wrzeszczał w niebogłosy, chłop bił i powtarzał:
— A wara, ci, psia-duszo, od pierzyny!... Wara od okna!
Na ten straszny gwałt powychodzili ludzie z chałup, nasłuchiwali, gdzie i co się dzieje; w całej wsi psy wyć zaczęły, a dzieci Nawrotowe i Finka przybiegły przestraszone pod płot graniczny. Chłop wtedy dopiero skończył katowanie, gdy go bijąca ręka zabolała i opadła.
Po takiej nauce każde zwierzę musi nabrać statku i poważnego poglądu na życie. Szkoła twardego kija nauczy mądrości nawet bezmyślnych i najlekkomyślniejszych.