Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/080

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jemnem zaufaniu, o wspólnem uwielbianiu jednych i tych samych ideałów, o zdążaniu do jednakowego celu i o wartości pracy, opartej na takich podstawach.
Brzdączkiewicz już był pewny, że chodzi o ujęcie obroku koniom roboczym, przeto mniej uważnie słuchał, a w myśli przygotowywał sobie protest. Dopiero kiedy przełożony począł się wyrażać z ubolewaniem o smutnej doli nauczycieli prywatnych, a przytem wyjął cygaro i ofiarował je profesorowi, wtedy Brzdączkiewicz włożył obie ręce w kieszenie szlafroka i bacznie już słuchał przemowy.
Biedniejszy augur nastawił uszy, miał na ustach uśmiech przymilenia i zdawał się do bogatszego mówić: „Wszystko mi się zdaje, że masz, bratku, na oku jakiś interes, z którego i mnie może coś kapnąć“.
Nareszcie ukończył korowody pan przełożony i zaczął mówić wyraźniej:
— Od jakiegoś czasu czuję się niezdrów, często doświadczam bólów i zawrotów głowy, to znowu uczuwam strzykanie w krzyżach, doznaję cierpień reumatycznych w ręku, w nogach, a w nocy udręcza mię przytem bezsenność. Zasięgałem rady lekarzy, którzy zawyrokowali, iż potrzebuję dłuższego wypoczynku, wytchnienia dla swych nerwów, będących w opłakanym stanie. Naturalnie, do