Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sownej nauki — odrzekł profesor z niejaką dumą.
— Więc żaden drugoklasista nie wymówił dzisiaj wyrazu „kotlety“? — pytał przełożony, badawczo wpatrując się w nauczyciela.
— Owszem, wspominaliśmy i kotlety, ale w związku z lekcją...
— Piękny mi związek! — rzekł Dryblaski tonem drwiącym, który zmieszał i stropił Brzdączkiewicza, bardzo dbałego o względy zwierzchnika i chlebodawcy. — Ale mniejsza o to! Dziś w całej szkole uczniowie mówili tylko o kotletach i z tego powodu dwaj piątoklasiści odsiadują już kozę. Wkradła się, panie profesorze, do nas demoralizacja, czego dotąd nie bywało.
— Najlepiej zło stłumić w samym zarodzie, uderzyć na przyczynę, urwać łeb hydrze!
— Właśnie pragnę z panem profesorem o tem pomówić, zasięgnąć pańskiej rady, a do pewnego stopnia i pomocy, jako od doświadczonego pedagoga, przytem — przyjaciela instytucji, obrońcy zasad.
— Obrona wielkich prawd, wzniosłych ideałów ludzkości była i jest celem mego życia! Gdzie się o to walka toczy, tam ja szermierzem być muszę! Lecz o cóż chodzi?...